Sama nie wiedziała, kiedy nadszedł wieczór, co chwila mieszając w szklance drinka, tym razem wódkę z sokiem, kiedy skończyła jej się cola. Wiedziała, że rano będzie tego żałować, ale nie obchodziło jej to teraz, teraz liczyła się jedynie chwila błogiego ukojenia. Upojona ani na smutno, ani na wesoło, miała momenty, gdzie zalewała się płaczem, by chwilę później śmiać się, sama nie wiedząc z czego.
Westchnęła ciężko, upijając kolejny łyk, krzywiąc się lekko, przez nierówne proporcje, jakie nalały jej się tym razem. Była to bardziej wódka z sokiem, niż na odwrót. Zamieszała raz jeszcze płyn w szklance, zerkając w ekran telefonu, wyszukując konkretnego kontaktu. Już wcześniej, jeszcze nieco bardziej trzeźwa, zablokowała numer Teo, nie chcąc ryzykować jakiejś głupiej sytuacji po pijaku. Teraz jednak patrzyła na numer innego prawnika, nim zdecydowała się zacząć do niego wypisywać. Choć jej wiadomości nie miały ładu ani składu, to komunikowały jedno, kobieta była smutna i zraniona. Nie trwało długo, kiedy mężczyzna zaczął do niej wydzwaniać, zmartwiony tą sytuacją, a Ivy, odbierając w końcu, za którymś razem, zalała się znów łzami przez słuchawkę.
Potem niewiele pamiętała. Jedynie tyle, że James, do którego dzwoniła, rozłączył się i jakiś czas później pukał do jej drzwi. Dalej były jedynie urywki, jak przytulił ją, szepcząc pocieszające słowa i spędził z nią wieczór. Potem nie było już nic.
Można było powiedzieć, że mężczyzna wpadł w jakąś czarną dziurę, z której nie mógł się wydostać. Opierał się tylko na whisky i papierosach, nie wychodził z domu, a telefon już od paru dni leżał gdzieś między poduszkami sofy rozładowany.
Sofia przychodziła do niego codziennie, aby coś mu ugotować, uprać rzeczy i posprzątać wczorajsze butelki, ale niewiele więcej mogła zrobić dla niego samego. Bardzo ją to bolało, nigdy go takiego nie widziała. Złamane serce mężczyzny goi się dużo gorzej niż to kobiety, albo nie goi się wcale.
Za bardzo go kochała, żeby dłużej to znosić, więc pewnego dnia po prostu wyszła bez słowa, zabierając jego samochód i zostawiając go śpiącego na kanapie. Westchnęła głęboko, patrząc na budynek nim weszła do środka.
Zapukała do drzwi, gdzie było napisane nazwisko prawniczki, a ta niechętnie podniosła się z kanapy, poprawiając powyciągany dres, który służył jej za piżamę, a który podwinął się do góry. Przeczesała dłonią rozczochrane włosy, żeby choć trochę wyglądać jak człowiek, nim przetarła zmęczone oczy.
Otworzyła drzwi, spodziewając się raczej zamówionego godzinę wcześniej jedzenia, niż kobiety, którą zdawało jej się, skądś kojarzyła.
- W czym mogę pomóc? - Zapytała, odchrząkając lekko i wciąż starając się przypomnieć, skąd zna kobietę.
- Cześć, jestem Sofia Riviera. - Powiedziała kobieta niskim głosem i z wyraźnym akcentem. - Mogę wejść?
- W jakim calu? - Dopytywała Ivy, nie chcąc ot, tak wpuszczać obcej osoby do swojego mieszkania.
- Chciałabym porozmawiać o Teo. Pewnie widziałaś mnie nie raz jak go odwoziłam czy odbierałam.
Teraz w końcu mogła dopasować twarz do osoby. Pokręciła jednak głową, na słowa kobiety.
- Owszem, kojarzę panią, ale obawiam się, że nie mamy o czym rozmawiać. - Powiedziała, z zamiarem zamknięcia drzwi, jednak Włoszka zatrzymała je szybko dłonią, zanim kobieta zdążyła je do końca zamknąć.
- Musisz mi pomóc. - Popatrzyła na nią błagalnie. - On jest w rozsypce.
- No popatrz, zupełnie jak ja. Jak miałabym ci pomóc, nawet gdybym chciała, kiedy nie potrafię sama siebie pozbierać? - Zapytała sarkastycznie, kręcąc jedynie głową.
- On cię chyba kocha, wiesz?
- Ciężko w to uwierzyć. Nie okłamuje się kogoś, kogo się kocha. - Prychnęła Ivy, znów kręcąc głową.
- Tak, jeżeli jest to dla dobra osoby która się kocha. - Weszła do środka, chociaż jej nie zaprosiła. - On naprawdę nie jest złą osobą.
- Nie mówię, że jest. - Westchnęła kobieta, zamykając w końcu drzwi i ruszając w głąb mieszkania, chcąc ogarnąć odrobinę bałagan, jaki zrobiła przez poprzednie dni. - Ale nie jest mi łatwo zaakceptować wszystko, czego się dowiedziałam i wciąż patrzeć na niego tak, jak wcześniej.
- Rozumiem. - Przyznała, siadając na sofie, uprzednio przesuwając zwinięty i zabrudzony lodami koc. - Wiem co możesz sobie o nim myśleć, ale to właśnie on starał się, żeby ten świat w którym żył nie był aż taki okrutny. Dlatego został prawnikiem, żeby nie wszystkiego załatwiać siłą fizyczną, ale też umysłu. On sam nikogo nie zabił. Nie miał pojęcia o twoim ojcu, mówił prawdę.
- Ale nie zmienia to faktu, że jest, kim jest. Postaw się w moim miejscu, gdybyś dowiedziała się takich rzeczy o kimś, komu ufałaś, kiedy zaufanie komukolwiek nie przychodzi ci łatwo. Nie wiem, czy możliwe będzie, żebym znów była w stanie uwierzyć w niego jak wcześniej. Skąd mam wiedzieć, że znowu nie ukrywa czegoś przede mną? - Ivy nie patrzyła kobiecie w oczy, nie była w stanie. Zamiast tego kontynuowała porządki, próbując zając myśli czymś więcej.
- Nie mogę cię prosić o to, żebyś do niego wróciła. Po prostu chciałam, żebyś wiedziała, że on pokazał ci się naprawdę. - Podniosła się. - Co zrobisz to zależy od ciebie.
Ivy kiwnęła jedynie głową, nie odpowiadając nic, a gdy została znów sama, wróciła do swojego poprzedniego, zawiniętego w koc, stanu, z nową burzą myśli szalejącą jej w głowie.
Żeby jakoś funkcjonować oboje musieli pozbierać się do kupy, chociaż okłamywali samych siebie, że wcale o sobie nawzajem nie myślą. Robili to cały czas, jedyną odskocznią była praca i spotkania, więc skupili się na tym.
Theodore w ciągu dnia zbierał materiały i otworzył nową sprawę. Dwa razy wyjeżdżał do Nowego Jorku, a raz musiał lecieć do Włoch. Chociaż w rodzinne strony udawał się niechętnie. Nie spotkał się tam nawet z rodziną, co zwykle robił. Włosi są bardzo rodzinni, ale on Włochem nie był i chociaż zawdzięczał Weaverom dużo, to też miał do nich okropny żal.
W nocy nie spał spokojnie, miewał koszmary. Powróciły nawet te z pożaru, których pozbył się jeszcze za nastolatka. Budził się wtedy spocony i próbował się ocucić whisky z lodem, po czym zasypiał na nowo.
Dla Ivy dni wyglądały podobnie. Choć zajęła się nowymi sprawami, żeby mieć za co żyć, to ta jedna, konkretna, wracała do niej co jakiś czas, a ona dalej starała się rozwiązać te nieprzyjemną sytuację. W pojedynkę było to trudniejsze, niż myślała, jednak z drugiej strony, miała zajęcie. Z domu wychodziła wcześnie i wracała do niego późno, nie chcąc siedzieć sama w czterech ścianach i próbując znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie.
Mimo to czas leciał jej zaskakująco powoli, a widok krzesła, które zazwyczaj zajmował mężczyzna, teraz pustego, wcale jej nie pomagał.
CZYTASZ
Lawyer
ActionPrawnicy - ludzie respektowani przez ogół, obrońcy uciśnionych, stróże sprawiedliwości. Jednak czy na pewno? Czasem opis ten jest całkowitą prawdą, innym razem, jedynie przykrywką. Co jednak jeśli te dwie skrajności będą musiały współpracować, gdy...