- Gdzie jedziemy? - Zapytała, gdy i on wyszedł z pomieszczenia i zamknęła drzwi na klucz.
- Mark, mój przyjaciel znalazł jednego. - Otworzył jej również drzwi od swojego Range Rovera, po czym usiadł za kierownicą, by dokończyć. Nie ruszył, dopóki kobieta nie była zapięta. - Na nagraniu, które pani pokazałem zauważyłem tatuaż. Ten człowiek ma taki sam.
- I sądzi pan, że owy tatuaż to znak jakiejś grupy? - Zapytała, wlepiając wzrok w mijaną okolicę. Zdawała sobie sprawę, że mogło być to możliwe, więc postanowiła darować sobie uszczypliwości na jakiś czas.
- Tego nie wiem. - Przyspieszył na trójpasmówce. - Nawet jeżeli nie, to może uda nam się coś z niego wyciągnąć. W końcu znajdą się następni. - Zaparkował przed kawiarnią i wyszedł szybciej, by otworzyć jej na nowo drzwi.
- Dziękuję. - Powiedziała, wysiadając i poprawiając płaszcz. - W każdym razie, lepsze to niż nic. - Skwitowała. - Jakakolwiek poszlaka będzie przydatna w tej sytuacji.
- Jak mamy połączyć siły, to może skończmy z panem i panią. - Podał jej dłoń zanim weszli do środka. - Teo.
Milczała chwilę, nim ujęła jego dłoń, uśmiechając się lekko. "Raz kozie śmierć." Pomyślała.
- Ivy. - Uścisnęła wyciągniętą dłoń, nim weszła do ciepłego wnętrza, czekając na mężczyznę, aż poprowadzi ich na miejsce.
Nie wiedziała, czy osoba, z którą mieli się spotkać, już na nich czekała, więc wolała zdać się na swojego towarzysza.
- Cześć Mark. - Przywitał się na wejściu. - To Ivy Brooke, pomoże nam poznać sprawców. - Mężczyzna wstał, kłaniając się jej lekko. - Co tam masz?
- Matthew Hay, zwykły złodziejaszek i rozbójnik osiedlowy. Nikt ważny.
- Czyli biorą zwykłych ludzi z ulicy. - Potarł szorstką brodę. - Sprytne i głupie zarazem.
- Czy ja wiem, czy takie głupie? - Zamyśliła się kobieta. - Z jednej strony, ryzykują, że taki ktoś sypnie, z drugiej, takie osoby nie mają już nic do stracenia. Nawet ryzyko trafienia do aresztu nie jest im straszne, biorąc pod uwagę, że mogą tam mieć lepsze warunki życia niż te, w których żyją na co dzień. Wszystko zależy, w jakiej sytuacji jest.
- Nie mają żadnej podpory na to, że ich nie wsypią, a takie spryciaki to z reguły boidudki. Żeby nie dostać od silniejszych to zrobią wszystko. - Zwrócił się teraz do współpracownika. - Gdzie jest?
- Tego jeszcze nie ustaliłem.
- Nie? - Uniósł jedną brew.
- Znaczy... Pracuję nad tym. - Powiedział lekko przestraszony.
- Czyli mówiąc krótko, mamy tylko imię i nic więcej? - Westchnęła Ivy, lekko zawiedziona. Wiedziała, że i tak nie byłoby to wiele, gdyby faktycznie mieli gościa, jako iż nie było stuprocentowej pewności, że znał realne dane swojego pracodawcy, a teraz mieli jeszcze mniej.
Kolejnego dnia młodzi prawnicy znowu połączyli siły. Nadal nie wiedząc jaką kawę lubi kobieta, Teo znów przyniósł flat white. Pracując przy biurku obok, które mu na jakiś czas użyczyła, przeglądał i segregował papiery, które uzbierał. Jako iż nie miał jeszcze biura w Detroit, a w domu nie wypadało pracować razem, byli zmuszeni robić to w jej małej kancelarii.
- Mam! - Podniósł się szybko, zabierając z krzesła płaszcz. - Idziemy, Mark go namierzył.
Bez słowa podniosła się, biorąc swój płaszcz oraz arafatkę, którą od razu zawiązała wokół szyi, gdy w pośpiechu opuszczali biuro. Zakluczyła drzwi, ruszając za Teo do jego samochodu.
- A więc? Gdzie go znajdziemy? - Zapytała, gdy ruszyli.
- Widziany był niedaleko Shelby road i 23 mile road. - Przyspieszył na pewno przekraczając prędkość. - Podobno kierował się do kościoła Luteriańskiego nieopodal. - Niedługo później już tam byli. Zaparkował pod kościołem i spojrzał na zegarek. - Za 10 minut powinna kończyć się msza, jeżeli jest w środku to tu na niego poczekamy.
- Okej. Zobaczymy, czy coś z tego będzie. - Odparła, opierając głowę o szybę i wpatrując się uważnie w okraszone skromnym portalem wejście. - Hej, to chyba on. - Wyprostowała się nagle, gdy po dłuższym czasie drzwi otworzyły się i drobny tłum wiernych zaczął wysypywać się na ulicę.
Wśród nich, niemal na samym końcu szedł mężczyzna ubrany w raczej niezbyt odświętny strój, dość mocno odstający od grupki starszych pań, między którymi szedł.
- Chodźmy. - Wyszedł z samochodu, kierując się w stronę młodego chłopaka. - Matthew Hay?
- Zależy kto pyta. - Splunął w bok flegmą.
- Theodore Weaver, a to Ivy Brooke. Jesteśmy prawnikami z kancelarii... - Nie dokończył, gdyż tamten zaczął uciekać, na co Teo od razu pobiegł za nim.
W tamtej chwili kobieta żałowała nieco, że na stopach miała szpilki, ale zaraz stwierdziła, że jak nie ona, to kto inny będzie w nich biegał. Dlatego, choć wiedziała, że raczej marne miała szanse na dogonienie obu mężczyzn, puściła się za nimi biegiem.
Długo nie musiał go ścigać, gdyż już za zakrętem złapał go za bluzę i zatrzymał. Tamten odwrócił się układając dłonie w pięści, gotowy do walki i wymierzył cios w stronę prawnika. Ten jednym ruchem zatrzymał atak, łapiąc pięść w dłoń i uśmiechnął się lekko w jego stronę.
- Błąd. - Wykręcił mu rękę, na co tamten zaczął piszczeć niczym bity szczeniak.
Nim blondynce udało się ich dogonić, Matthew leżał już obezwładniony na ziemi. Lekko zdyszana stanęła niedaleko, łapiąc oddech.
- Muszę rozważyć kupno płaskich butów do pracy. - Mruknęła, podchodząc bliżej, gdy już odsapnęła. - I co teraz? - Spojrzała na Teo. - Nie możemy tu tak zostać.
- Dla kogo pracujesz?
- Pierdol się! - Jeszcze mocniej wykręcił mu rękę, na co tamten krzyknął. - Boli! Puść!
- Ponowię pytanie. - Odchrząknął, kładąc but na jego ramieniu. - Dla kogo pracujesz? - Cisza. - Jeżeli tylko włożę trochę siły, moja noga złamie twoje ramię. Uwierz, to bardzo boli.
- Nie wiem!
- Nie to chciałem usłyszeć. - Nadepnął lekko.
- Naprawdę! Błagam!
- Słuchaj, po prostu powiedz nam, co wiesz i będzie po sprawie, hm? - Podeszła bliżej, kucając obok. - Tylko wiedz, że słowa "nic nie wiem", to nie jest coś, w co uwierzymy.
- Kontaktował się przez inną osobę. Sebastiana Meyera! Tylko to wiem! - Rozpłakał się jak dziecko.
- Ugh! - Ivy wstała gwałtownie, odchodząc kawałek. - I gdzie możemy znaleźć tego całego Sebastiana? To chyba wiesz, co? - Znów się zbliżyła, stukając obcasami.
- Często siedzi pod wiaduktem! Tym koło parku! - Teo puścił go w końcu, a ten od razu złapał się za rękę i skulił.
- Wiem gdzie to jest.
- Też wiem. Czyli chyba kontynuujemy naszą małą wycieczkę? O ile masz dość na dzisiaj, w co, patrząc na ciebie, nieco wątpię. - Rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt ich nie widział, czekając na decyzję Teo.
- Ja nigdy nie mam dość. - Puścił jej oczko i ruszył do samochodu, a falujący płaszcz wyglądał jakby już był bohaterem.
Pokręciła głową, idąc za nim. Może i zmieniło się nieco jej zdanie o nim, jednak dalej uważała go za swoistego pozera, w niektórych aspektach. Nie mówiła tego jednak na głos.
CZYTASZ
Lawyer
ActionPrawnicy - ludzie respektowani przez ogół, obrońcy uciśnionych, stróże sprawiedliwości. Jednak czy na pewno? Czasem opis ten jest całkowitą prawdą, innym razem, jedynie przykrywką. Co jednak jeśli te dwie skrajności będą musiały współpracować, gdy...