14

16 5 0
                                    

Kiedy w końcu dogoniła idącego bruneta, dotknęła jego ramię, pełna mieszanych uczuć, jednocześnie wściekła i szczęśliwa. Uczucia te jednak zmieniły się w swoistą rozpacz, gdy przechodzień się odwrócił

- Um... Przepraszam, pomyliłam z kimś pana. - Powiedziała speszona, cofając dłoń, gdy zaczepiony mężczyzna okazał się kimś innym, niż miała nadzieję.

- Ivy!? - James wybiegł za nią, trzymając w ręku jej kurtkę. - Co się stało? Czemu tak wybiegłaś? - Zarzucił na nią ciepłe odzienie.

- Ja... Sama nie wiem. Myślałam, że to... - Westchnęła, kręcąc głową. - Nie ważne. - Dodała tylko, przecierając twarz zrezygnowana.

Ale on dobrze wiedział, nie był przecież głupi. Nie odezwał się jednak, rezygnując też z dzisiejszego planu. Nie interesowało go gdzie jest Włoch, ale musiał się dowiedzieć. Chciał, żeby był po prostu jak najdalej. 

Jutro miał być dla Ivy bardzo ważny i tak samo smutny dzień. Chciał być wtedy przy niej i spędzić go razem, ale z tyłu głowy cały czas miał do niej żal za dzisiejsze zachowanie. Zaczął szukać mężczyzny na portalach społecznościowych, ale był jak cień. Jego nazwisko było wszędzie znane, ale jego personalnie nie było nigdzie. Żadnych informacji, oprócz bezsensownych kontaktów do kancelarii czy do jego menadżerki. Żadnego źródła do bezpośredniego skontaktowania się z nim, nawet zdjęcia.

Następnego dnia spotkali się, tak, jak umówili. Mieli razem pojechać do Lansing, jako że tego dnia była rocznica śmierci ojca Ivy. Sama dziewczyna poprosiła przyjaciela by był z nią e tym  trudnym dla niej dniu. Może to dlatego zareagowała tak, gdy myślała, że widzi Teo poprzedniego dnia. Bo chciała, żeby to on jej towarzyszył. I podświadomie szukała go wszędzie, nawet gdy próbowała dać sobie z nim spokój. Jakoś dziwnie czuła się przy nim spokojnie i wiedziała, że on jako jedyny mógłby ukoić ból tego dnia, nie mówiąc nawet ani jednego słowa. Czuła z nim jakąś dziwną więź, której sama nie umiała wytłumaczyć.

Westchnęła cicho, poprawiając czarną sukienkę, którą miała pod płaszczem i sprawdzając, czy zamówiony bukiet dalej prezentuje się tak, jak tego chciała, nim zza zakrętu wyjechał znajomy jej samochód.

Czekała ich półtoragodzinna trasa, ale James i tak przygotował dla niej śniadanie, które podał w papierowej torebce jak tylko wsiadła. Obstawiał, że nie zdąży i nie będzie miała nawet siły przygotować samej. Podróż odbyła się w ciszy, zagłuszanej tylko przez radio.

Zaparkował pod jednym z cmentarzy i poczekał aż kobieta wyjdzie, stojąc przed maską samochodu.

Ruszyli w stronę znanego kobiecie nagrobka, nie odzywając się ani słowem. Gdy jednak dotarli na miejsce Ivy zauważyła, że ktoś już tego dnia odwiedził jej ojca, zostawiając skromny, choć elegancki bukiet białych róż. Zastanawiało ją, któż to mógł być, bo jej matka raczej kwiatów jej nie zostawiała. Rozejrzała się więc dookoła i mogłaby przysiąc, że w jednej z alejek między nagrobkami widziała znajomego bruneta.

- Teo? - Szepnęła, podświadomie ruszając w tamtym kierunku.

I- vy? Gdzie idziesz? - Zatrzymał ją, łapiąc za ramię. - Wydaje ci się, chodźmy już. - Poprowadził ją odwracając się w kierunku alejki.

Doszli do nagrobka zrobionego z ciemnego marmuru. Imię i nazwisko było napisane złotym odcieniem i mimo, że grób był naprawdę zadbany, to widniały na nim tylko jedne, białe róże usłane w bukiet.

Jamesowi przypomniało się, że nie wzięli z samochodu zniczy, więc przeprosił kobietę i szybkim krokiem cofnął się tą samą alejką, z której przyszli. Otworzył bagażnik, widząc jadący z parkingu Range Rover. 

Kierowcą był on. Wrócił.

Nic jednak jej po powrocie nie powiedział, tylko potulnym uśmiechem zaczął zapalać znicza zapałkami, wkurzając się na co drugą, gdyż wiatr mu oczywiście płatał figle.

Spędzili tam jeszcze trochę czasu, podczas kiedy Ivy w myślach opowiadała ojcu, co się u niej działo przez ostatni rok, trzymając w tym czasie dłoń na ciemnej, błyszczącej powierzchni nagrobka. W końcu podniosła się, schylając jeszcze raz, by ucałować grób w miejscu, gdzie umieszczone było zdjęcie jej taty.

- Do zobaczenia za rok. - Powiedziała jeszcze, żegnając mogiłę wzrokiem, nim opatuliła się bardziej płaszczem, gdy zawiało mocniej, zaraz posyłając blondynowi spojrzenie, znaczące, że jest gotowa by iść.

Objął ją ramieniem, prowadząc w drogę powrotną. Zatrzymali się przed wjazdem na autostradę, żeby tylko zjeść coś na szybko. Wiedział, że na pewno chciała być już w domu. Nie robiąc żadnych innych postojów, zajęło im to troszkę dłużej niż rano i byli już w Detroit. Mężczyzna chciał spędzić czas z nią, ale kobieta poprosiła go o prywatność, co zrozumiał, zostawiając ją samą w kamienicy.

Wchodząc do mieszkania, westchnęła ciężko, padając bezwładnie na kanapę. Nie ważne ile lat minęło, ten dzień był dla niej ciężki psychicznie za każdym razem.

Uniosła wzrok, patrząc na oprawione zdjęcie, wiszące na ścianie. Ostatnie zdjęcie, kiedy byli szczęśliwą rodziną, trzynastoletnia Ivy i jej rodzice, uśmiechający się wesoło podczas wypadu nad Jezioro Michigan.

Resztę dnia spędziła na rozmyślaniu o wielu rzeczach, taki nostalgiczny wieczór. W końcu nie wiedziała, kiedy zasnęła.

Następnego dnia, choć bardzo jej się nie chciało, wstała, wyszykowała się i ruszyła do kancelarii, wstępując jak zwykle rano na jej poranną kawę z Jamesem. Wczorajszy dzień wciąż był w jej głowie, ale wiedziała, że musi na nowo stanąć na nogi. Przecież za rok tam znowu wróci.

- Cześć. - Męski, lecz delikatny głos odezwał się, kiedy otwierała drzwi do kancelarii. Ten akcent można było poznać wszędzie.

Słysząc to aż przeszły ją ciarki. Nie było opcji, żeby tym razem z kimś go pomyliła. Zamknęła oczy, oddychając głęboko. Nie może pozwolić mu mieć na nią taki wpływ. Nie po tym wszystkim.

Ignorując go, otworzyła drzwi do biura, zamykając je zaraz za sobą, nim zdjęła płaszcz. Będzie twardą babką, nie da się ponieść emocjom. A przynajmniej taką miała nadzieję.

Przez chwilę stał jak wryty, nie wiedząc co właśnie się stało. Mówił zbyt cicho? Zapukał więc do kancelarii, nie czekając na odpowiedź. Zwinnym ruchem po prostu dostał się do środka, patrząc prosto w oczy kobiecie. W jego wzroku było coś hipnotyzującego. Brązowe oczy, w których odbijały się światła, dając poczucie jakby były pełne gwiazd i gęste kruczoczrne brwi, spoczywające nad nimi. Nie można było się od tego oderwać.

- Cześć. - Powtórzył z cwanym uśmieszkiem.

Prychnęła tylko cicho pod nosem, kręcąc głową. Może i cieszyło ją, że znów go widzi, jednak wściekłość, jaką na niego czuła rosła z każdą sekundą. Cała ta złość, którą w sobie dusiła. A najbardziej bolał ją fakt, że po prostu ją opuścił, a ona go potrzebowała.

- Co tu robisz? - Zapytała, starając się nie okazywać emocji. - Byłam święcie przekonana, że skoro tak zniknąłeś, to nie zamierzasz już wracać. Bez słowa, bez głupiego pożegnania.

- Jak się nie pożegnałem, to znaczy, że wrócę, prawda? - Podał jej teczkę. - Cały ten czas pracowałem nad tym. Musiałem wrócić na jakiś czas do Włoch. - Patrzył na nią, nie widząc w jej oczach zainteresowania, więc westchnął tylko, przewracając oczami.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz