7

25 8 1
                                    

Już o 4 rano był gotowy do wyjścia, a o 5 stał na odprawie. Samolot do Nowego Jorku był zatłoczony, ale on miał miejsce w pierwszej klasie, więc się nawet nie martwił.

Podróż nie trwała długo, a cały czas poświęcił na segregowanie dokumentów na swoim laptopie. Po południu miał rozprawę jeszcze z wcześniejszej sprawy, którą musiał wygrać i był pewny, że tak się właśnie stanie.

Cały dzień minął Ivy na segregowaniu i ponownym analizowaniu wszystkiego, co do tej pory mieli. Załączyła też notatki, które sporządziła na podstawie tego co wydarzyło się po opuszczeniu biura. Cóż, może z pominięciem całej przemocy, jaka się wydarzyła. Wszystko to zajęło jej długie godziny, a gdy w końcu udało jej się ze wszystkim uporać, zdała sobie sprawę, że musi się spieszyć, jeśli chce zdążyć na ostatni tramwaj w stronę jej domu.

Pośpiesznie zamknęła biuro, wracając do swojego równie skromnego, acz zadbanego co kancelaria mieszkania, a po odprawieniu swojej typowej wieczornej rutyny, udała się do snu. Nieświadoma tego, co miało rozegrać się w nocy.

Nie obudziły jej syreny. To było coś, do czego była przyzwyczajona w Detroit, jako że była to normalność w tym wielkim, niespokojnym mieście. Obudził ją telefon, ten służbowy. Zaspana sięgnęła w jego stronę, sprawdzając od razu godzinę. Chwila po szóstej. Kto mógł dzwonić do niej o tak wczesnej godzinie? Po chwili głębokiej konsternacji odebrała, praktycznie na ostatnim sygnale.

- Ivy Brooke, słucham... - Powiedziała zaspanym tonem, sen jednak szybko ją opuścił, gdy usłyszała słowa rozmówcy. - Zaraz tam będę. - Powiedziała, praktycznie wyskakując z łóżka i biegnąc, by szybko się ubrać.

Pierwszy raz od dawna, mimo że miała pojawić się gdzieś w roli prawnika, wybiegła ubrana w pierwsze lepsze znalezione ubrania i bez makijażu. Nie miała na to czasu. Zbiegła po schodach, kilkukrotnie prawie się wywracając, nim wybiegła z budynku na ulicę i pognała do zaparkowanego niedaleko czarnego Peugeota, którym się poruszała.

Przeklinając na poranny korek, w końcu dotarła w pobliże osiedla, z daleka widząc już wozy praktycznie każdej służby ratunkowej, straż pożarna, policja, pogotowie, byli tam wszyscy. Gdyby nie ich charakterystyczne mundury, pewnie zgubiliby się między tłumem ludzi, w większości stojących w ten chłodny, październikowy poranek w samych, cienkich piżamach.

Wzrokiem szukała znajomych twarzy przewodniczącego rady osiedla i jego niezawodnych skrzydłowych, w końcu dostrzegając, jak starszy mężczyzna macha w jej kierunku. Podbiegła w jego kierunku, od razu zasypując go pytaniami.

- Co się stało? Czy ktoś jest ranny? - Dopytywała, ze zmartwieniem wypisanym na jej twarzy.

- W piwnicy wybuchł pożar. Obudził nas alarm, każdy, kto mógł, się ewakuował. - Wyjaśnił mężczyzna. - Od razu zadzwoniliśmy po straż, szczególnie że z parteru ciężko było uciec Timowi Johnsonowi. Młody chłopak, ale jeździ na wózku, bez pomocy nie mógł się wydostać. Pogotowie zabrało go do szpitala, kiedy tylko strażacy go wydostali, ale ratownicy mówili, że ciężko to wyglądało, nie oddychał, gdy go znaleźli, nie miał pulsu. W jego mieszkaniu było tyle dymu... - Starszemu mężczyźnie aż łamał się głos, gdy o tym mówił, jako że on i jego żona często pomagali chłopakowi i byli z nim dość blisko.

- Boże... - Kobiecie zabrakło słów. Szczególnie gdy chwilę później w ich stronę podszedł jeden z funkcjonariuszy.

- Pan jest zarządcą budynku, prawda? - Upewnił się, kierując słowa do staruszka, a gdy otrzymał potwierdzenie, zwrócił się do Ivy. - Prosiłbym o to, by odeszła pani kawałek, jako że jest to sprawa prawna.

- Z całym szacunkiem, panie władzo, jestem prawniczką pana Browna. - Powiedziała, starając się panować nad głosem, a gdy starszy pan potwierdził jej słowa, policjant darował sobie odganianie jej i po prostu przeszedł do rzeczy.

LawyerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz