10.

3K 155 28
                                    

Zerknęłam zza ekranu na Elisabeth, ale wciąż znajdowała się z nowo poznaną koleżanką w piaskownicy, żywnie o czym dyskutując. Trudno było nie zazdrościć dzieciom łatwości poznawania nowych znajomych. Chciałabym tak po prostu podejść do kogoś, opowiedzieć o swoim miejscu pracy lub pokazać super nowy tatuaż i bach! Przyjaciółki na całe życie. Telefon zawibrował w dłoni, więc weszłam w wiadomość i uśmiechnęłam się szeroko.

Anne podała swojemu bratu mój numer telefonu i od dobrych dwóch dni pisaliśmy ze sobą niemal non stop. Od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale mnie nie dziwiło. Już zwłaszcza, gdy okazało się, że nazywał się Xaviery Harris. Byłam zła na siebie, że nie połączyłam wątków, ale jednocześnie mogłam mieć wytłumaczenie, że Anne była zamężna, tym samym nie posiadali tego samego nazwiska.

Śmiałam się z losu, że był taki przewrotny i stawiał na mojej drodze ciągle osoby, które już znałam lub kojarzyłam, ale teraz mogłam być mu wdzięczna. Xaviery okazał się być fajnym mężczyzną, ogarniętym życiowo, z dobrą pracą oraz wysokimi moralami. Nie mogłam stuprocentowo powiedzieć, że był dobrym człowiekiem, ale naprawdę chciałam w to wierzyć. Bo niby co innego mi pozostało? Poddać się w szukaniu miłości?

Tak, przez dłuższy czas w nią nie wierzyłam, ale gdy zaznałam jej odrobiny, teraz nie wyobrażałam sobie życie bez niej. Chciałam się z kimś zestarzeć, mieć kilkoro dzieci, które później dałyby mi wnuków. Miałam prawie trzydzieści lat, zegar biologiczny tykał jak pojebany, więc jeśli chciałam to spełnić, musiałam to zrobić w baaardzo niedalekiej przyszłości.

Jeżeli akcja z Xavierym zakończyłaby się niepowodzeniem, a nowy kandydat nie pojawił się do końca roku, trzeba by było skorzystać z banku nasienia lub przypadkowego typa z imprezy. Zarówno pierwszego, jak i drugiego chciałam koniecznie uniknąć, ale jednocześnie czułam gdzieś w kościach, że odpowiedni mężczyzna dla mnie się jeszcze nie urodził.

– Abigail! – krzyk małej brzmiał przeraźliwie. Niejedna aktorka grająca horror z pewnością chciałaby z siebie taki wydobyć. Zerwałam się z miejsca i zaczęłam biec w stronę piaskownicy, ale przez szybkie wstanie przed oczami zakręciły mi się czarne plamy. Dokładnie przez nie, nie zauważyłam głębokiej dziury, w którą wpadła moja noga, wyginając się tym samym pod nienaturalnym kątem. Upadłam z hukiem na ziemię, klnąc dość głośno. – Mój Boże, nic ci się nie stało?!

– To samo pytanie mogłabym zadać tobie. Skąd ten krzyk? Spadłaś skądś? Leci krew? Widać kość?

– Nie, nie i nie. Po prostu chciałam cię poinformować, że Riley już sobie poszła i jest prawie osiemnasta, co za tym idzie, lepiej zbierajmy się do domu. – Przez dłuższą chwilę milczałam, zastanawiając się czy jak zamordowałabym ją tu i teraz, dużo bym za to dostała. Noga pulsowała mi jednak żywym ogniem, więc wątpliwie było czy w ogóle udałoby mi się ją dogonić.

– Teraz to my się nigdzie nie zbierzemy.

– Damy radę, przytrzymam cię. – Wiedziałam, że to dziecko, więc inaczej patrzyła na świat, ale nie mogłam powstrzymać się od przewrócenia oczami.

– Ty i twoja siła na nic się tu nie zdacie.

– W takim razie zadzwonię po tatusia. – Zanim zdążyłam otworzyć usta i zaprotestować, mała już wyciągała telefon i wybierała odpowiedni kontakt. Słuchałam ich rozmowy jednym uchem, drugim wypuszczając. Martwił mnie fakt, że mężczyzna miał mnie zobaczyć w takim stanie. Do tej pory raczej nie miał okazji widzieć mnie w tak opłakanym stanie. Co innego rozcięta warga, co innego zwichnięta lub złamana kostka.

Ezekiel nie kazał na siebie długo czekać. Po upływie pięciu minut przybiegł na plac ubrany w dół od piżamy i szarą bluzę. Włosy miał mokre i rozczochrane, kilka kropelek wody spływało mu po czole, wyznaczając trasę przez policzek aż do brody. Wyglądał seksownie. I niech mnie piorun strzeli, ale przypomniałam sobie te wszystkie nasze wspólnie spędzone noce i zapragnęłam przeżyć z nim jeszcze jedną.

– Hej, wszystko okej? Mocno boli? Wzywać karetkę? – nawet nie patrząc mu w twarz wiedziałabym jak bardzo się martwił. Biło to od całej jego postawy, od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp. Było to naprawdę urocze.

– Nie, ale jestem pewna, że nie dam rady sama ustać. Byłabym wdzięczna jakbyś mi pomógł. – Wyciągnęłam rękę, ale on odepchnął ją swoją, ułożył dłonie na moich bokach i jednym stanowczym ruchem uniósł do góry. Miałam sto procent pewności, że policzki zaróżowiły się przeokropnie.

– Zaniosę cię.

– Nie! – zaprotestowałam gwałtownie, próbując się odsunąć. Jego ramiona były jednak zbyt silne i nie udało mi się to.

– W takim razie wskakuj na plecy. I nie, nie chcę słyszeć odmowy. – Dla samej satysfakcji chciałam się opierać, ale naprawdę marzyłam już tylko o tym, by się położyć. Po upewnieniu się, że ustanę przez chwilę bez jego pomocy, odwrócił się do mnie plecami i przykucnął. Podskoczyłam lekko na jednej nodze, co na szczęście wystarczyło. Silne, chropowate dłonie Ezekiela zacisnęły się lekko pod moimi kolanami, wywołując miłe uczucie w brzuchu.

Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie nawet słowem. Tylko Elisabeth starała się co jakiś czas zagaić temat, ale wychodziło jej marnie. Ewidentnie trapiły ją wyrzuty sumienia, ale byłam zbyt bardzo zamknięta w swojej bańce, by zwrócić na to większą uwagę. Na takie rozmowy przyjdzie pora później. Kiedy dotarliśmy do domu, Elisabeth jeszcze chwilę pokręciła się po wnętrzu, ale gdy zapewniłam ją, że wszystko w porządku i to był tylko nieszczęśliwy wypadek, pognała na górę, mówiąc, że musiała porozmawiać z przyjaciółką.

– Dziękuję ci, panie taksówkarzu. – Zaśmiałam się, gdy opuścił mnie na fotel. Zniknął za drzwiami kuchni, ale zaraz wrócił, niosąc ze sobą mrożonki. Przyłożył je do nogi i przytrzymał. – Ile ci jestem winna?

– Nic. Zawsze szczęśliwy, gdy mnie ujeżdżasz. – Zamarł. Zresztą tak samo, jak i ja oraz wszystko dookoła nas. Jakby świat chciał powiedzieć "coś ty do cholery właśnie powiedział?!". Patrzyliśmy na siebie szeroko otwartymi oczami, podczas, gdy mężczyzna zaczął się tłumaczyć. – Nie w ten sposób... Miałem na myśli jak taks... – urwał, gdy wybuchłam szczerym, głośnym śmiechem. Brzuch już chwilę później zaczął mnie boleć od tak nagłego zrywu, ale dłuższą chwilę zajęło mi uspokojenie się.

– Zawsze wiedziałeś jak mnie rozbawiać – przyznałam. Uniosłam dłoń, by otrzec łzy, ale mężczyzna był szybszy. Otworzyłam szerzej oczy i zassałam mocniej powietrze. Wzrok Ezekiela był intensywny, jakby chciał wydrzeć z mojego wnętrza wszelkie odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. Mój wzrok mimowolnie zjechał na jego pełne usta, ale zaraz wróciłam spojrzeniem na górę. – Ja... – zaczęłam, z zamiarem zepsucia tej magicznej chwili. Ezekiel miał jednak inne plany i nachylił się tak, że nasze nosy otarły się o siebie. Przymknęłam oczy, gotowa przyjąć to, co dawał, gdy drzwi wejściowe trzasnęły mocno, a po wnętrzu rozniósł się kobiecy głos.

– Wróciłam!

Mój kolega, idiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz