12.

2.8K 149 19
                                    

Wyrzuciłam worki pełne brudnych pampersów do kosza i wyprostowałam się, krzywiąc. Noszenie dzieciaków właśnie wychodziło mi bokiem i wiedziałam, że po powrocie do domu musiałam mocno nasmarować się maścią przeciwbólową. Na całe szczęście godziny pracy właśnie mi się kończyły. Z uśmiechem witałam się z wychodzącymi rodzicami, by spoważnieć, gdy tylko znalazłam się sama w szatni.

Zmieniłam obuwie, zasznurowując mocno, by czasami nie zaczęły spadać mi już od razu po opuszczeniu budynku jak wczoraj. Miałam serdecznie dosyć i jedyne o czym marzyłam to wygodne łóżku z ciepłą, puchatą kołdrą. Kochałam tę pracę, ale nie dało się ukryć, że była trudna na dłuższą metę. Rodzice rozwalali psychicznie, choroby tłumacząc alergiami lub ząbkowaniem, a co chwilowe pakowanie dzieciaków do krzesełek psuło sprawność fizyczną.

Dlatego też tak bardzo cieszyłam się na święta, które miały zawitać już za dwa miesiące. Miałam nadzieję, że w tym roku przypruszy śnieg i zostanie na dłużej niż dwa dni. Szło się przyzwyczaić do deszczu i wiecznego błota, ale czasami naprawdę chciało się coś zmienić. Tegoroczne święta mieliśmy spędzić z Edwardem sami, choć domyślałam się, że ten uprze się, by dołączył do nas Chris, a później sam zniknie, by pobyć u niego. Ta ich młodzieńcza znajomość, choć lepsza w porównaniu do pięciu lat temu, wciąż była wrzodem na tyłku.

Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam do szatni, gasząc światło w drugim pomieszczeniu. Pożegnałam się z An, która akurat oddawała dziecko oraz z resztą czekających rodziców i wyszłam na zewnątrz, gdzie zimne powietrze uderzyło mnie niemal natychmiast w twarz. Wzdrygnęłam się, naciągając mocniej końce szala, by ciaśniej oplatał szyję. Jeszcze tego brakowało bym i ja coś załapała, umierając na weekend.

– Cześć. – Podskoczyłam, nie spodziewając się towarzystwa. Rozejrzałam się po parkingu i zaraz napotkałam ciepłe, zielone oczy. Ezekiel właśnie kończył zapinać Laurę i zamykał tylnie drzwi.

– Cześć. Dzisiaj szybciej? – zagaiłam postanawiając być kulturalną. Nasze relacje nie były idealne i nigdy miały się takie nie stać, ale jednocześnie udawało nam się zachowywać profesjonalnie. Ustaliliśmy wspólnie, że wszystko kończy się na etapie przyjaźni i jak do tej pory udawało nam się tego trzymać. Byłam z nas naprawdę dumna.

– Tak się akurat złożyło. Podwieźć cię? – pytanie było jak najbardziej niewinne, ale i tak naszły mnie wątpliwości, by zostać z nim sam na sam w tak małej przestrzeni. Zaraz jednak przeklnęłam na siebie w myślach. Musiałam wziąć się w garść i przestać w nas tak nie wierzyć.

– Normalnie bym pewnie powiedziała nie skoro mam tak blisko, ale teraz mam wrażenie, że za niedługo zacznie padać, więc skorzystam. – Uśmiechnęłam się szeroko, a on od razu odwzajemnił gest. Jako, że był po odpowiedniej stronie, otworzył mi drzwi, wykonując drugą ręką zapraszający gest. Wykonałam kilka kroków i już miałam wchodzić do środka, gdy rozdzwonił się mój telefon. Zerknęłam na Ezekiela i choć miałam wrażenie, że chciał bym nie odbierała, uczyniłam inaczej.

– Cześć Abi. – Wesoły męski głos odezwał się od razu, gdy tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę. Od razu go rozpoznałam choć nie słyszałam już dłuższy czas.

– No dzień dobry, panie ważny. – Zaśmiałam się, odgarniając włosy. – Coś się stało?

– Nie, skończyłam właśnie pracę i jestem niedaleko twojej, więc może chciałabyś bym cię zgarnął po drodze, zabierając tym samym na pyszny obiad? – zagryzłam wargę, spoglądając krótko na Ezekiela. Przyglądał mi się uważnie z uniesioną brwią. Wciąż trzymał drzwi, by się nie zamknęły. Przez dłuższą chwilę walczyłam ze sobą, rozważając opcje. Nikłe wyrzuty sumienia kłębiły się gdzieś w zakamarkach umysłu, chociaż ta racjonalna część mnie doskonale wiedziała, że nie było do tego absolutnie żadnych powodów. Byłam sama i naprawdę gotowa do tego, by ruszyć dalej z innym mężczyzną. Po uświadomieniu sobie tego decyzja stała się o wiele łatwiejsza do podjęcia.

– Pewnie, będę na ciebie czekać. Pospiesz się tylko bo trochę zimno, okej?

– Odliczaj do sześćdziesięciu, a na końcu juz będę.

– Sześćdziesiąt... – Zaczęłam, robiąc mu na opak, po czym usłyszałam dźwięk zakończenia połączenia.

– Mam rozumieć, że jednak ze mną nie wracasz?

– Niestety, coś mi wyskoczyło. Może następnym razem, co? Mamy niedaleko. – Popchnęłam go lekko barkiem, na co się uśmiechnął.

– Nie ma mowy, raz odmówiłaś, zrobisz to i kolejny. Nie biorę po raz kolejny takiego ryzyka. – Wytknął dziecinnie język, na co przewróciłam oczami. Przez dobrą minutę stał tak, tylko patrząc. Jakby zastanawiał się czy warto wypowiedzieć swoje następne słowa na głos. W końcu jednak musiał zrezygnować i zobaczyłam to po jego oczach, zanim jeszcze wypowiedział kolejne zdanie. – W takim razie do zobaczenia.

– Do zobaczenia. Miłego dnia. – Pomachałam mu radośnie, kiedy wyjechał na drogę. I dosłownie, gdy tylko tył jego samochodu zniknął za górką, zauważyłam przód samochodu Xaviera. Jeśli to nie był znak od Boga to już naprawdę nie wiedziałam, co nim mogło być.

Mój kolega, idiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz