3- WYKŁADOWCA

62 7 0
                                    

Harry wszedł do ogromnego budynku przez obrotowe drzwi.
Z głośników umieszczonych pod sufitami sączyła się muzyka wybierana przez uczniów zajmujących się radiowęzłem. Po szerokich korytarzach grupami chodzili uczniowie od 15 do nawet powyżej 19 lat - typowe technikum. W pewnym momencie zauważył wypatrywaną przez siebie osobę, w podskokach młodszy od Martis'a mężczyzna znalazł się przy naukowcu, uśmiechnął się ciepło, a ich dłonie złączyły się z głośnym pacnięciem.

- Harry! Jak miło! Ile to lat minęło? - Szczerze rozciągał swoje usta w, momentami przyjemnie bolesnym, uśmiechu.

- Witaj, Jackob. Maturka zdana na 100%. Kto by pomyślał, że powrócisz tu jako nauczyciel.

- Nawet sam profesor Clay tego nie przewidział. - Zaśmiał się cicho. Harry obserwował go z lekkim uśmiechem, wymalowanym na złocistej twarzy. - Gratuluję przejęcia projektu. Wszyscy trzymamy kciuki, aby tobie się udało. Jak mniemam zacząłeś już prace nad nim? - Rozciągnął swoje cienkie wargi z znaczącym uśmiechu.

- Dziękuję, dwa tygodnie temu zacząłem, a dziś mam potwierdzenie o sztucznej ciąży, o ile można to tak nazwać.

- No proszę, jeszcze tydzień, dwa i zakończy się proces przed zarodkowy. Oby tak dalej, a będziesz miał... dziecko. - Patrzyli przez moment na siebie w ciszy, żeby ryknąć donośnym śmiechem. Jack nie przestając się śmiać kilkukrotnie poklepał po ramieniu kolegę ze szkolnej ławki.- Twoje dziecko?

- Moje dziecko.

- Twoje dziecko?

- Moje dziecko! - Mężczyźni chwycili się pod ramię i zaczęli zmierzać w kierunku wyłożonych kamiennymi płytkami schodów.

Wspinając się po nich co raz to wyżej, ukazywał się szklany sufit w kształcie krzywej litery M przechodzący w ścianę z tego samego materiału. Widok z okna ukazywał stare i masywne drzewo z wgłębieniem idealnym do siedzenia. Wnęka znajdowała się na tyle nisko, że nawet najniższy osobnik w placówce oświaty nie miał problemu z wdrapaniem się na nie.

- Jeszcze 11 lat temu to my siedzieliśmy na tym drzewie i zakuwaliśmy polski, fizykę, czytaliśmy biologię, chemię.. - Wspominał Jackob, patrząc przez szkło.

- I spisywaliśmy matematykę od Severina.- Parsknęli obaj.- Stare dobre czasy.

- A wiesz może co z nim się stało po maturze?

- Pracuje w szpitalu na dziale chirurgii miękkiej, wiesz serce i tak dalej, no a niedawno dowiedział się, że będzie ojcem.

- Taki spryciarz. Słuchaj, może napijesz się czegoś w pokoju nauczycielskim? Kawa? Herbata?

- Z przyjemnością, jeśli tylko profesor również się napije.

- Oh, oczywiście, że tak, gawędziarz z niego i na pewno zapyta o projekt. Niech zgadnę, to z jego powodu odwiedziłeś starą szkołę, czy jednak postanowiłeś nauczać?- Skinął lekko głową.

- Tego drugiego bym się nie podjął - mruknął wychodząc na prowadzenie. - Kto prowadzi radiowęzeł?

- Moja 3A, trochę się pozmieniało, teraz na lekarzy uczy się klasa B, A to chemik.

- Rozdzielili kierunek?- Naukowiec podniósł brwi wyraźnie zaskoczony.

- Nowi mają trudniej i żeby mieć te specjalność dokształcają się przez 3 lata na studiach. Będzie tak do czasu aż zmienią zdanie. - Przyłożył plastikową kartę do czytnika, otwierając buczące drzwi, po czym wpuścił Harry'ego do dużego pomieszczenia.

- Powiedz w takim razie swoim wychowankom, że mają gust. Dzień dobry, profesorze - przywitał się z dawnym nauczycielem biologii z zakresu rozszerzonego. Starszy wąsaty mężczyzna podniósł się i rozłożył ręce.

- Dobry, dobry, a nawet bardzo dobry! Harry Martis! Mój uczeń! Zawsze wiedziałem o twoim potencjale, mój drogi. Siadaj i opowiadaj, co słychać w wielkim świecie.

- Wie pan profesor, szpital, laboratorium, projekt, pracownia chemiczna.

- Dużo na głowie.- Pokiwał głową.- Co cię w takim razie sprowadza? - Młody mężczyzna usiadł naprzeciwko starszego człowieka.

- Zawsze miałem problem z zapamiętaniem jednej rzeczy.

- Minęło tyle lat, a ty nadal masz problem, Harry.- Pokręcił głową z rozbawieniem.- Tyle razy to mówiłem.

- A mi nigdy nie była potrzebna ta informacja..

- Do czasu Harry, do czasu. Projekt, który przejąłeś od tego wariata z mózgiem pełnym różnych intrygujących pomysłów spoczywa teraz w twoich rękach. Tym razem skup się i zapamiętaj to, co ci powiem. Komórka jest zdolna do zapłodnienia tylko przez 24 godziny, syntetyczna znacznie dłużej, jednak też ma swój określony czas. Czas od pierwszego do końca trzeciego tygodnia to stan przed zarodkowy, od piątego do szóstego tygodnia zarodek rośnie od 5 milimetrów do 11- więc bardzo szybko, dlatego w tym czasie bardzo łatwo o poronienie i stratę ciąży. Smith stosował oba elementy w postaci syntetycznej. Dlaczego? Stary idiota sam nie wie, a to zaważyło na jego kolejnych porażkach. Przykro mi to stwierdzić, ale obserwując tego naukowca dowiadujemy się, że tylko jeden organ może być sztuczny. - Siedział lekko pochylony do przodu trzymając palce splecione ze sobą, jego twarz wyrażała pełne skupienie na treści wypowiedzi. Młodszy mężczyzna splótł nogi w kostkach pod krzesłem i patrzył z uwagą na swojego wykładowcę.

- Dziękuję profesorze.- Skinął głową z wdzięcznością, po czym sięgnął po kubek z kawą przyniesioną przez inną nauczycielkę. Clay uśmiechał się ciepło i cicho westchnął. -Marcus robił jeszcze jedną rzecz, którą ja nieco zmieniłem. Mówię o tym panu i narazie tylko pan o tym wie.

- To chyba zaszczyt- zaśmiał się cicho upijając swojej czekoladowej kawy.- Mów chłopcze, co wymyśliłeś oraz jakie i czy w ogóle przyniosło rezultaty.

- Niezmiennie jedna komórka i jeden biologiczny plemnik zamiast całej masy wraz z imitacją naturalnego zapłodnienia. Jeden plemnik wpuszczony do probówki z komórką, nie wstrzykiwałem go do środka, uznałem, że jeśli ma dojść do zapłodnienia to dojdzie.

-Doszło- wymruczał Clay.- Stawiaj się tu co jakiś czas i mów jak mała się rozwija, a po.. imitacji porodu pokaż jak ci wyszło.- Ciemnowłosy uśmiechnął się na słowa nauczyciela.- Nie zmieniłeś się ani ty, ani ja.

- Nadal usiłuje pan wszystko przekręcić w żart, najlepiej przeplatany czarnym humorem.

- Owszem, jednakże robię to tylko, że tak powiem, przy swoich. Radujmy się i śmiejmy z rzeczy śmiesznych póki wypada.

- A nie wypada tylko gdy jest źle, na pogrzebie i gdy Evilenlab wychodzi na przód z inicjatywą.

- I żeby nie wychodziło, działają w bardzo specyficzny sposób, chcąc pomóc szkodzą jeszcze bardziej. Za wszystkie porwania dzieci 15 lat temu są odpowiedzialni właśnie oni. - Pokręcił głową wspominając niepewne czasy jego wnucząt.

- Każdy kto był w pobliżu, a także zagrożony niech się cieszy, że nie wpadł w ich sidła. A skoro już się widzimy, profesorze, niech pan powie czego obecnie uczy.

- Cóż mój drogi, za dwa lata odchodzę na tak zwaną przymuszoną emeryturę, w tym roku nie brałem pierwszaków na rozszerzenia, a jedynie podstawę. Nie chcę ich przyzwyczajać, by przy zmianie nauczyciela nie było płaczu. Jestem wymagający, o czym wiesz, ale też traktuję wszystkich moich uczniów jak własne dzieci, którym rozkładam skrzydła i pokazuję możliwości przyszłości.

- Był pan moim ulubionym nauczycielem w tej szkole.- Starszy zachichotał cicho i ponownie upił co nieco ze swojego kubka napój, którym się delektował możliwie najdłużej.

- Wiem o tym. Severin, Jack, ty i jeszcze jeden.. Jak mu tam było? Ah! Ed. Edward Wheeler. - Podrapał się po łysinie, wypuszczając powietrze.- Nie wiem ile czasu mi zostało, drogi Harry. Wychowaj ją dobrze, chroń przed NIMI by jej nie dopadli, nie pozwól sobie na jej stratę.- Odsunął swoje krzesło z cichym szurnięciem, sprowadził powolnym ruchem do pionu i lekko poklepał byłego ucznia po ramieniu.

- Ją? - zapytał lekko marszcząc krzaczaste brwi również wstając.

- Ją.- Starszy mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco, by opuścić pokój nauczycielski zaraz po dzwonku zwiastującym koniec obiadowej przerwy.- Do widzenia, Harry.

- Do widzenia, profesorze.

BluebellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz