Rozdział XVII

9 4 0
                                    

Tessa obejmowała samą siebie i patrzyła na Willa z wyraźnym zmartwieniem.

Rozłożył ręce i potrząsnął głową, nie rozumiejąc, co ona tam jeszcze robi.

— Chyba nie myślałeś, że wyjdę? Jesteś ranny. — przypomniała mu.

Eric uwinął się właśnie z ostatnim ciałem i zlecił posprzątanie całej sali. Nie tylko z jedzenia i picia, ale również krwi.

— Nie będę pił twojej krwi. — zaoponował surowo i skierował się do swojego gabinetu. Wywróciła oczami i poszła za nim, a stukot jej szpilek słychać było w całej posiadłości.

— Zostaną ci blizny.

— Ojej — prychnął. — Jakbym już ich nie miał na całym ciele mnóstwo. Podobno to lubicie. — mrugnął do niej, a ona chciała go udusić.

Przytrzymał jej drzwi, a jego szarmancja w takim momencie całkowicie wybiła ją z rytmu.

— Czy ty masz zamiar pisać teraz to zawiadomienie?

— Bez przesady — westchnął ciężko i otworzył szafkę, z której wyjął apteczkę. Potrząsnął nią w powietrzu, żeby dać jej do zrozumienia, że wcale nie ma gdzieś swoich ran. Wręcz przeciwnie, piekielnie go paliły. — Chodź. Pomożesz mi. To powinno cię zaspokoić.

— Słucham? — patrzyła na niego z niedowierzaniem, kiedy ją mijał.

— Jeszcze się nie rozebrałem, a twoje myśli już zbaczają na manowce. Chodziło mi o twoje potrzeby zamieniania się w Matkę Teresę z Kalkuty. — ruszył w stronę schodów na pierwsze piętro.

Nie skomentowała tego.

Bez słowa weszła za nim do jego sypialni, ale w ogóle nie myślała w ten sposób, który zasugerował. Nawet nie potrafiła, kiedy cierpiał.

Urządził ją niemalże identycznie, co tę w mieszkaniu na Darmouth.

Drzwi do łazienki otworzył szeroko i skinął na Tessę, aby również się tam znalazła. Usiadł na rogu wanny i odłożył frak obok siebie, a później zaczął pozbywać się kamizelki.

— Mam teorię dotyczącą opętań. Wpadłam na nią, myśląc o wierszu i po wczorajszym incydencie na Battersea Bridge.

— Mów. — zachęcił ją i zajął się rozwiązywaniem muszki.

— To kruki. Pilnowały tamtej kobiety i atakowały mnie. Myślę, że to w ich oczy wystarczy spojrzeć, aby zostać opętanym. W końcu z tekstu wynika, że te ptaki są mu posłuszne i nie bez powodu uczestniczą w tych ofiarach. — starała się nie patrzeć na jego palce, kiedy po kolei odpinał guziki białej koszuli. Chociaż ciężko było nazwać ją białą przez krew.

— Też o tym myślałem i na ten moment to najbardziej prawdopodobne. — zgodził się i podał jej gąbkę, którą zmoczyła w umywalce.

Wstał i odwrócił się do niej plecami.

— Słodki Jezu... — mruknęła pod nosem i zajęła się oczyszczaniem ran ze zeschniętej krwi.

Rzeczywiście blizny tworzyły wręcz mapę na jego skórze, ale i tak bolał ją ten widok.

Kiedy skończyła, to samo zrobiła z jego klatką piersiową, aby znów się odwrócił.

— Będą się goić wieki.

— Przeżyję. — zapewnił ją. Póki z jego ciałem stykała się tylko gąbka, reagował normalnie, ale kiedy zaczęła nakładać opatrunek, zamknął oczy, żeby uspokoić dreszcze, które go przeszywały.

— Gdzie trzymasz krew? — zapytała, kiedy zajmowała się ranami na piersi. Była zszokowana, że nie trzęsły jej się ręce. I dumna, że widok Williama w takim wydaniu nie sprawił, że nie mogła się ruszyć. Mogłoby tak być w innych okolicznościach.

Błękitna KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz