Alcantra

221 18 0
                                    

Obudziło mnie skrzypnięcie ramy łóżka. Collins śmierdział trochę alkoholem (ja śmierdziałem pewnie o wiele gorzej, nie mogłem go zatem winić).

- Honoré?

Ściągnąłem kołdrę z głowy. Kapitan siedział obok mnie i próbował bezskutecznie zapalić świecę nie trafiając pirytem w krzemień. Odebrałem mu je i zapaliłem knot. Zaczął rozbierać się nieporadnie.

Zastanawiałem się czasem, czy nie bał się ognia. W końcu skądś musiało się wziąć jego poparzenie. Ja po czymś takim unikałbym ognia jak... no, jak ognia.

- N-nie rozebrał się pan za bardzo? - zatrzymałem go, gdy zdejmował spodnie.

- Nie, dlaczego? - odrzucił spodnie za siebie i położył się.

Nie miałem ochoty spać z gołym facetem w łóżku, więc odsunąłem się pod samą ścianę. Collins usiadł po chwili.

- Chcę jedynie... chcę znowu mieć Betty... - ukrył twarz w dłoniach. Zauważyłem, iż jego blizna kończy się dopiero na plecach. - A teraz ten Alcantra... on...

Wyczułem szansę na dowiedzenie się czegoś więcej o przeszłości kapitana.

- Kim on jest?

- Przeze mnie... on jest taki...

- Co?

- Ja kiedyś... byłem mały i... Byłem złodziejem... ach, Marsylia, dawno jej nie widziałem... i... - Collins chyba robił się senny. - I miałem przyjaciela... Poznaliśmy się w porcie podczas postoju... On i ja... w nocy.... - położył się tyłem do mnie.

- I wy co?

- Szukaliśmy miejsca, gdzie mogliśmy się włamać... i przyłapali nas portowi strażnicy...

- I co?

Nie odpowiedział. Zapewne spał. Ale ja chciałem się dowiedzieć co się stało. Potrząsnąłem jego ramię. Machnął ręką, jęknął coś i otworzył oczy.

- I co potem?

Westchnął.

- Jego przyłapali pierwszego... Mieli pochodnię... Rozebrali go... - zamknął oczy. - Zgwałcili go tą cholerną pochodnią... ona nadal płonęła... a później halabardą... a ja patrzyłem... on umierał, a ja nic nie uczyniłem. Nic! To był właśnie... Alcantra... Mnie zdążyli tylko poparzyć... ktoś ich wezwał...

- Jezu... - głowę wypełniło mi wyobrażenie bólu, jaki obaj musieli przeżywać. Przypomniał mi się dziwny krok Alcantry. Coś musiało pójść źle w procesie gojenia. Aż dziw, że przeżył.

Zrobiło mi się niedobrze i zapragnąłem świeżego powietrza.

Alcantra. Już pamiętałem, skąd kojarzyłem jego twarz. To on był mężczyzną na zakreskowanym rysunku w dzienniku.

- Honoré... - usłyszałem. - Sprzedałbyś mnie?

Jeszcze pod wpływem strasznego wyobrażenia pomyślałem, że coś bredzi i miałem zamiar go zignorować. Coś podpowiedziało mi jednak inaczej. On wcześniej chciał mnie sprzedać. Nie wiem, czy nadal tego pragnął, ale ja nie byłem nim.

- Nie, nie sprzedałbym pana - odparłem, sam nie wiedząc, co mówię.


Gdy wstałem rano, Collins jeszcze spał. Pierwszy raz tak się zdarzyło. To on zawsze wstawał pierwszy. Zabrałem dziennik, by zapisać naszą pozycję. Znalazłem nawigatora na rufie.

Nawigatorem był starzec, którego wizerunek widniał w dzienniku. O nim Collins wraz z Burn mówili, że jest za stary, żeby pisać. No cóż, jego ręce zazwyczaj bardzo się trzęsły, rzeczywiście mogło mu to sprawiać trudność. Lecz przyrządy do nawigacji zawsze trzymał pewnie i mocno. To najpewniej dzięki przyzwyczajeniu.

Nazywał się Gulliaume.

- Książę, wcześnie wstałeś - jako jedyny zwracał się do mnie tym tytułem i chyba wyłącznie dzięki temu pamiętałem, kim jestem. - Nie bawiłeś się wczoraj?

- Nie - usiadłem koło niego na rozgrzanym słońcem pokładzie. - Gdzie jesteśmy?

Odłożył sekstant.

- Niedługo dotrzemy do Kajmanów.

- Gdzie?

- Nieopodal Kuby.

Kuby?

- Przepłynęliśmy przez Atlantyk? Kiedy? Coś mnie ominęło?

- Musiałeś być u tamtych piratów dłużej niż ci się zdaje, książę.

To było jedyne logiczne wytłumaczenie.

- Dobrze, to co mam napisać? - otworzywszy dziennik ku memu pozytywnemu zaskoczeniu zauważyłem już nie tak koślawe pismo kapitana. Ćwiczył.

Usłyszałem potężne ziewnięcie.

- O, słońce, tu jesteś. Kiedy dopłyniemy? - spytała Burn podchodząc do nas.

- Wkrótce. Za kilka dni - powiedział Gulliaume.

- Jak tam twoje stawy?

- Będzie padać - mruknął ponuro pirat.

- A u ciebie, słońce?

- Co u mnie?

- Czy coś poprawiło się z siniakami?

- No, trochę mnie boli...

- Jęczysz przez sen - usłyszawszy głos Collinsa podszedłem do barierki by spojrzeć na główny pokład. W nieco zmiętym ubraniu stał i kierując wzrok na nas osłaniał dłońmi oczy.

- Naprawdę? Nie wiedziałem.

- Burn, daj mu coś na te siniaki, bo nie mogę spać.

- Shaeir się tym zajmie, ale na razie odsypia.

- To go obudź - mruknął Collins. - On odsypia codziennie. Niech wreszcie się na coś przyda.

- Ty, kapitanie, również nie wyglądasz na całkiem obudzonego.

- Zamknij się i idź po niego.

Shaeir dał mi jakąś dziwną maść, śmierdzącą, lecz skuteczną. Zanim dotarliśmy na Kajmanów wszystko mi się zagoiło.

Szczurzy TowarzyszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz