Prawdą jest, że "jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one". Przyzwyczajałem się powoli do codziennych biesiad. Przesiadywanie z piratami stało się dla mnie całkowitą normą.
Pewnego razu, gdy siedzieliśmy wszyscy w sali, spytałem Burn, gdzie jest Collins, jako że nie było go dziś z nami.
- Och, pewnie z kimś na górze - odparła oburzająco nonszalanckim tonem.
Naturalnie nie miała na myśli pracy ani wspólnej gry w wista, ani tym bardziej w remika. To było raczej coś w stylu pozowania do aktu. Poczułem się, jakby tym samym wbił mi zdradziecki cios w plecy.
Oczywiście nie byliśmy "razem", więc mógł teoretycznie robić, co chciał i z kim chciał. Nie byłem zazdrosny, naturalnie. Ale po wszystkich ostatnich wydarzeniach mnie to irytowało.
- Ach tak – mruknąłem niechętnie.
- Potrzebujesz czegoś od niego?
- Nie. Właściwie to niczego nie potrzebuję - niezadowolony siadłem między Alessandrim a Shaeirem. Nie zaszkodziłoby mi raz na jakiś czas nie iść spać z kurami, lecz jak prawdziwy mężczyzna posiedzieć do późnej nocy, zdzierając gardło do jakiejś sprośnej, lecz niebywale chwytliwej piosenki, pijąc na umór i, na koniec, wplątując się w jakąś bijatykę (tak to sobie wyobrażałem). I, w sumie, moje wyobrażenia nie mijały się aż tak bardzo z prawdą, jeśli piratów będziemy uważać tu za prawdziwych mężczyzn. Było jednak o wiele więcej filozoficznych dysput, na tematy takie, jak na przykład "Czy piekło istnieje?" oraz "Dlaczego prawa strona nazywa się prawa, a lewa – lewa?". W debacie na ostatni temat Kagetaka i Burn utrzymywali, że strony powinny nazywać się odwrotnie, reszta uważała to za niedorzeczne.
Osobiście nie wiedziałem, co o tym myśleć. W mojej głowie pojawiały się w tamtym momencie jedynie niewyraźne obrazy zamkniętego pokoju kapitana.
Z niewielką pomocą Shaeira całe towarzystwo świetnie się bawiło, zresztą jak zawsze. Niewiele było potrzeba, by zadowolić tych ludzi, jedynie muzyki i trochę rumu.
- Honoré! - zawołał do mnie nasz wodzirej. - Wypijesz za moje zdrowie?
Wypiłem. Za wszystkich innych też, ale nie za Collinsa. W końcu zrobiło mi się niedobrze i stwierdziłem, że warto wyjść na zewnątrz. Potykając się więc wyleciałem na dwór i wpadłem prawie na Kagetakę i Pię, którzy opuścili nas wcześniej. Cofnąłem się za róg nie chcąc im przeszkadzać.
Oczywiście nie chciałem podsłuchiwać.
- Szkoda, że pochmurne niebo dzisiaj. Zbyt ciemno na spacer - powiedział Kagetaka. - Cholerne chmury.
- Chciałeś o czymś porozmawiać?
- Tak. Znalazłaś już jakichś ślad...
- Nie. Nic. Nie mam żadnej wskazówki.
- To nic. W końcu ci się uda.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Mmm, co robisz?
- A, wybacz. Twoje włosy są miłe w dotyku. Twoja skóra też. Wybacz – odkaszlnięcie. - Powiedz, jeśli będziesz potrzebowała mojej pomocy z czymkolwiek.
Nie miałem pojęcia, że Kagetaka jest takim romantykiem. Zaczerwieniłem się, a potem zatkałem usta ręką, by się nie roześmiać. Cofnąłem się, aby nie zostać zauważonym przez oficera opuszczającego Pię, lecz potknąłem się o fragment niskiego, ceglanego murku i runąłem na ziemię.
Słyszałem, że kroki Kagetaki urwały się, a potem z pewną dozą niepewności podążyły w moją stronę. Wiedziałem, że nie może mnie zobaczyć, przeto zacząłem gramolić się z powrotem na nogi.
On stał już jednak nade mną.
- O-no-re. Któż by inny, do diabła - chwycił mnie za kołnierz. - Podsłuchiwałeś!
- N-nie podsłuchiwałem!
- Tak? Ciekawe, bo słyszałem stąd jakieś pijackie chichoty. Sądziłem, że może mi się przesłyszało, ale teraz nabiera to sensu.
Zanim zdążyłem wziąć wdech oficer wymierzył mi prawy prosty. Zobaczyłem mroczki przed oczami.- Ohama! Wracajże do środka, wściekły psie! - usłyszałem głos Pii. Oficer miał na imię Ohama? Interesujące. - Nic ci się nie stało?
Zorientowałem się, że mówi do mnie.
- Nie...
- Krew ci poszła z nosa. Naprawdę nas podsłuchiwałeś? - jej ciemne oczy patrzyły mi w twarz bardzo poważnie.
- Nawet jeśli, to niespecjalnie. I tak jutro pewnie nic nie będę pamiętał - odpowiedziałem szczerze.
Pia westchnęła i pomogła mi usiąść na murku, o który się przewróciłem.
- Czasami jest dość wybuchowy, ale w gruncie rzeczy jest w porządku.
"Czasami"? W stanie upojenia, w jakim akurat się znajdowałem, mógłbym pójść za oficerem i poprosić o rewanż, ale głos rozsądku, który, choć z pewnym trudem, ale przebił się do mojej świadomości, podpowiadał mi, że niebywale szybko zakończyłbym życie.
- Słuchaj - zacząłem. - O co chodzi z zabójcami, których szukasz?
Jej oblicze stężało. Od razu poznałem, że popełniłem błąd pytając o to. Brawo, brawo, subtelność przede wszystkim.
- Kto ci o tym powiedział?
- Eee... Nie pamiętam - w mojej głowie brzmiało to jak świetne kłamstwo. Mimo że nie lubiłem Kagetaki, nie chciałem, by winiła go za to, że mi to wyjawił.
Nieczęsto widywałem ją bez uśmiechu, ale był to właśnie jeden z tych momentów. Miałem wrażenie, że otaczająca ją atmosfera ciepła znikła. Jej czarne oczy oddawały teraz zimno obsydianów.
Czyżby przez cały czas udawała kogoś innego? To być może dlatego nie rozumiałem jej osobowości. Była miła. I fałszywa. Ale jaka w takim razie była naprawdę?
- Czternaście lat temu rodzice moi i Vincenza zginęli. Prawdopodobnie chodziło o dług hazardowy... Podejrzewam, że to sprawka pewnej grupy przestępczej. Nie takiej zwykłej, ale pod przykrywką handlarzy...
- Czyli coś jednak wiesz.
Spojrzała na mnie posępnie.
- Nie. To nic mi nie daje. Nie mam pojęcia, gdzie ich szukać.
- Chcesz ich zabić?
Kiwnęła głową.
Trochę zaczynałem rozumieć, dlaczego ona i Kagetaka w pewien sposób są do siebie podobni. Oboje nosili w sobie pewien rodzaj gniewu. On - palący, lecz krótkotrwały, ona – zimny i bardzo wytrzymały.
Jednak równocześnie różnili się od siebie, i to zdecydowanie. Oficer, zawsze do bólu szczery, nikogo nie udawał. Pia - wręcz przeciwnie. Ale nie mogłem pozbyć się nadziei, że być może w jej fałszywej osobowości kryło się odrobinę prawdziwej życzliwości. Nie chciało mi się wierzyć, żeby ta dziewczyna, z którą rozmawiałem tyle razy, która chętnie pomagała mi z włosami i która ekscytowała się przymierzaniem sukienek oraz przyjęciami była tylko pochłoniętą rządzą zemsty zabójczynią.
- Zabiłaś już kogoś kiedyś?
- Kilka razy... podczas abordażu. W samoobronie.
- Sądzisz, że potrafiłabyś zabić tych morderców?
- Tak – jej oczy się rozszerzyły.
Chwilę zastanawiałem się nad tym. Ona najlepiej wiedziała, co było dla niej najlepsze. Ale czy to naprawdę było to?
CZYTASZ
Szczurzy Towarzysze
Historical FictionNastępca tronu Monako zostaje porwany przez kapitana statku pirackiego. W zawiłych okolicznościach nie zostaje jednak sprzedany ani wymieniony na okup. Wygląda na to, iż zostanie tu na dłużej, związując swój los ze złodziejami i mordercami.