Ćma

146 10 0
                                    

Nie było tak, jak się spodziewałem. To, czego kiedyś doświadczyłem, nie przypominało tego, całe szczęście. Było przyjemniej.

Nie wiem, ile trwało. Mogły to być minuty, ale mógłby być cały miesiąc. Nie zauważyłbym różnicy.

Za oknem wstawał świt.

Leżałem na łóżku przepełniony nieznaną radością, sparaliżowany podnieceniem. Nigdy dotąd nie brałem narkotyków (oprócz tego jednego razu w Indiach, ale tamte wywoływały zupełnie inny efekt), lecz byłem pewien, że niektóre z nich mogłyby powodować coś takiego.

Zmysły mi się wyostrzyły, lecz równocześnie nic konkretnego do mnie nie docierało. Chłonąłem ledwo wyczuwalny, delikatnie słodki zapach podobny do woni amoniaku, specyficzną, oleistą woń nawilżającej substancji i ciepło leżącego obok mnie mężczyzny, powoli zapadającego w sen. Wpatrywałem się w lampę na biurku. Widziałem ćmę, która kręciła się wokół niej bezustannie.

Chciało mi się płakać, gdyż po raz pierwszy doświadczyłem takiego szczęścia. Nie mogłem go pojąć, ale czułem je wyraźnie. Niektórych rzeczy nie warto próbować zrozumieć, więc na moment pozwoliłem sobie wyłączyć umysł.

Było bolesne, to prawda. Ale to wcale nie było wadą. Wręcz przeciwnie.

Nie sądzę, że wszystko wyszło tak, jak miało być, ale co to za różnica? Nie mogłem się spodziewać po sobie niczego innego biorąc pod uwagę brak doświadczenia, ale wiedziałem, że to dopiero początek. Mieliśmy mnóstwo czasu. Chociaż... osiemnaście lat rozłąki nie dawały mi o sobie zapomnieć.

Pomyślałem, że trzeba będzie posprzątać. Podniosłem się na łokciu, aby spojrzeć na Collinsa. Tylko spojrzeć, nic więcej.

Lecz...

To w końcu się pojawiło.

Znowu poczułem się, jakbym wyszedł z ciała. Obserwowałem nas teraz z rogu pokoju. Widziałem swój przerażony wzrok. Chciałem jak najszybciej pozbyć się tego uczucia, ale potem było wyłącznie gorzej.

Poczucie winy oraz wstyd uderzyły we mnie z całą siłą - potężną, duszącą falą ciężkiego przygnębienia.

To co zrobiłem, było okropnym grzechem.

Przed oczami stanęła mi matka, do której przecież musiałem wrócić. Sądziłem, iż pokazanie się przed nią w sukience będzie najgorszym, czego będę musiał doświadczyć, ale to... Oczywiście, nie wydałbym jej sam siebie, ale ona zawsze wie. Zawsze...

Do tego nie powiedziałem Collinsowi, o tym, co kiedyś uczyniłem.

Poczułem ból w piersi, przy sercu oraz w miejscu złamanych żeber.

Zrobiło mi się duszno.

Próbując zignorować dziwne poczucie nieobecności we własnym ciele wstałem i ledwo panując nad kończynami wciągnąłem ubranie.

Słyszałem, że Collins się obudził.

- Hm?

- Wychodzę na chwilę.

Wybiegłem na zewnątrz i potykając się zbiegłem po schodach, a później do drzwi.

W samą porę, bo gdy tylko znalazłem się poza budynkiem, ukląkłem i zwymiotowałem.

Przez głowę przeszła mi myśl, żeby się pomodlić, ale natychmiast sam ją wyśmiałem. Nie mogłem w takim stanie...

Zbluźniłbym.

Usiadłem na ziemi. Znajdowałem się na trawniku obok gospody. Dopiero zorientowałem się, jak bardzo jestem obolały. Szczególnie uciążliwy ból gnieździł się w żebrach. Ukląkłem z powrotem. Godzina była wczesna, więc nikt mnie nie widział.

Szczurzy TowarzyszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz