Obudziło mnie dopiero łomotanie do drzwi. Podniosłem się z ziemi, na której nie było już śladu szkła z szyb i otworzyłem.
Piraci niosący Collinsa niepewnie zajrzeli do środka.
- Nie, tylko ty i on możecie tu być - poinformował mnie głos. Wytłumaczyłem to piratom. Przekazali mi kapitana z pewną nieufnością. Z trudem uniosłem go na plecach.
- Co mam z nim zrobić?
- Zostaw go w pierwszej sypialni w lewym korytarzu na pierwszym piętrze - usłyszałem. Próbując nie stracić równowagi wszedłem po schodach. Nie zdawałem sobie sprawy, iż Collins jest taki ciężki, dopóki nie wziąłem na siebie całego jego ciężaru.
Zrzuciłem go na łózko w mniej delikatny sposób niż tego chciałem.
- Co teraz?
- Musisz poczekać.
Wstałem i skierowałem się w stronę drzwi.
- Możesz zostać tutaj, jeśli chcesz.
Zatrzymałem się i objąłem spojrzeniem ciężko oddychającego kapitana. Czarne włosy kleiły mu się do mokrego czoła. Jego wargi były lekko rozchylone i co jakiś czas z pomiędzy nich wydobywał się świst albo cichy jęk. Przy nasadzie jego nosa i między brwiami widziałem delikatne zmarszczki. Musiał strasznie cierpieć. Cofnąłem się i usiadłem na szezlongu po lewej stronie łóżka.
Czekałem, aż coś się wydarzy. Czekałem bardzo długo. Musiało minąć południe. W końcu wstałem i dotknąłem jego czoła.
Temperatura z pewnością zmalała. Z zadowoleniem usiadłem z powrotem.
Nie minęło długo, zanim zmorzył mnie sen, choć obiecałem sobie, że będę go pilnował.
Obudził mnie delikatny dotyk na policzku. Otworzyłem oczy.
Nade mną stał Collins. Był przebrany i czysty. Ja również miałem na sobie nową, białą koszulę. Gdy zobaczył, że się rozbudziłem, cofnął rękę. Spojrzałem na jego nogi. On też skierował na nie wzrok. Stanął na lewej nodze i zaczął machać prawą, a potem podskoczył. Uśmiechnąłem się lekko.
Czułem się zmęczony, bardziej niż zanim poszedłem spać. W brzuchu wiercił mi się niepokój - pamiętałem o umowie, którą zawarłem.
Zamrugawszy ponownie ułożyłem się do snu. Collins cofnął się, chyba z zamiarem wyjścia, ale zdążyłem chwycić go za rękę. Przyciągnąłem go do siebie.
Jak dobrze, że nie musiałem nic mówić. Uczynił dokładnie to, co chciałem: położył się obok mnie i otoczył mnie ramionami.
Nie czułem już on niego takiego ciepła, jak wówczas, gdy miał gorączkę. To wcale jednak nie oznaczało, że nie było idealnie. Promienie porannego Słońca wpadające przez okno też nie były jeszcze tak ciepłe jak w południe. Ale Słońce zawsze jest Słońcem.
Około jedenastej wstałem, odrzucając na bok granatowy płaszcz kapitana, którym mnie przykrył. Na pustym już łóżku, na którym wcześniej położyłem Collinsa, znalazłem ubrania - szustokor, podobny do tego, który wcześniej oglądałem, a do tego kamizelkę i bryczesy.
W głowie pojawiło mi się podejrzenie, iż wiedźma próbuje mi przypomnieć o ubraniach, jakie nosiłem w domu. O umowie.
Ubrawszy się, zszedłem na dół, skąd słyszałem głosy. W jadalni siedzieli piraci. Nie cała załoga, ale większość.
- Wpuściłam ich. Oprócz tej suki, która go zabiła. Trochę poruszyło mnie twoje poświęcenie - usłyszałem w głowie.
U szczytu stołu siedział Collins. Teraz widziałem dokładnie, że wyglądał całkowicie zdrowo.
CZYTASZ
Szczurzy Towarzysze
Historical FictionNastępca tronu Monako zostaje porwany przez kapitana statku pirackiego. W zawiłych okolicznościach nie zostaje jednak sprzedany ani wymieniony na okup. Wygląda na to, iż zostanie tu na dłużej, związując swój los ze złodziejami i mordercami.