Abordaż

202 15 0
                                    

Pewnego dnia na horyzoncie ujrzeliśmy statek.

- Macrinarian – wyszeptał Collins i nerwowo dotknął swej blizny.

Już słyszałem tę nazwę. Kiedyś, niedługo po tym, jak się tu znalazłem. Wtedy również widzieliśmy go na horyzoncie. Tym razem on też prawdopodobnie nas zauważył, gdyż dziarsko płynął w naszą stronę.

Chwila.

„Naira-Nircam".

„Macrin-arian".

To był statek Alcantry. Dlaczego dopiero teraz się zorientowałem? Nie dość, że pirat był na tyle pewny siebie, czy raczej zuchwały, iż podał mi swoje prawdziwe nazwisko (albo raczej takie, którym na co dzień się posługiwał), to jeszcze podał autentyczną nazwę swej jednostki, tyle że od tyłu.

Statek, który płynął teraz w naszą stronę, był o wiele większy od tego, którego użyli do porwania mnie (i który spalił Collins). Tamten więc musiał być jakiegoś rodzaju jednostką pomocniczą.

Wiedziałem, że kapitan nie ma raczej ochoty na spotkanie. Pierwszy oficer polecił wykonać manewr zawracania, który zabrał nam jednak sporo czasu. Macrinarian znalazł się niebezpiecznie blisko nas. Jako mniejszy statek mieliśmy dosyć spora szansę na ucieczkę, lecz oni mieli armaty. Dojrzałem znaną mi już flagę przedstawiającą kościotrupa z halabardą. Wzdrygnąłem się przypomniawszy sobie historię Alcantry.

W walce z nimi nie mielibyśmy szans. Gdyby była to Betty, siły byłyby bardziej wyrównane, ale znajdowaliśmy się tylko na niewielkim statku o skąpym uzbrojeniu. Szczęśliwie, niedaleko nas powinna znajdować się Giovanna, ale przybycie nam z pomocą zajmie jej trochę czasu.

W miarę jak się zbliżali, kapitan był coraz bardziej niespokojny.

Koniec końców z dział Macrinariana odezwały się pierwsze strzały.

Wiedziałem, że Collins się wahał. Pierwsza salwę kazał zignorować, choć nasz statek zatrząsnął się od uderzenia. Za drugą, widząc, iż nie ma innego wyjścia, kazał odpowiedzieć ogniem.

Byli już tak blisko, że domyśliłem się, co nas czeka.

Abordaż.

Piraci Collinsa chwycili za pistolety oraz muszkiety.

- Idź do kajuty i schowaj się pod łóżko – rzucił do mnie Collins. – Pod poduszką jest pistolet.

Oczywiście skwapliwie wykonałem polecenie. Wczołgałem się pod łóżko po drodze chwytając broń. Kichnąłem dwa razy przez górę kurzu, którą zgarnąłem własnym ciałem pełzając po podłodze. Leżąc na brzuchu czekałem na rozwój wydarzeń. Zza drzwi usłyszałem strzały, a podłoga wibrowała od obcasów skórzanych butów i ciał padających na pokład. Ilekroć czyjeś kroki zmierzały w stronę kabiny, przestawałem oddychać.

Ludwika Hipolita przyszła do mnie i położyła się pod moją pachą. Chyba nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Odwróciłem głowę w stronę ściany z oknem i zauważyłem stos książek. Oczywiście, nie były to wybitne dzieła kultury i miały nadmierną ilość nieskromnych obrazków, ale do mojego spanikowanego umysłu dotarła iskra zadowolenia i dumy, że kapitan obcuje z literaturą.

Gdy drzwi się otworzyły, Ludwika Hipolita wyskoczyła za moje plecy. Zamarłem.

Ciężkie kroki krążyły po pomieszczeniu. Słyszałem szelest map na małym stole po środku kabiny (pod którym czasem spałem). Na podłogę poleciały wszystkie graty z nielicznych półek.

W pewnym momencie ten ktoś znalazł butelki i popijając z jednej z nich szukał pieniędzy.

Wtem Ludwika Hipolita kichnęła.

Intruz począł nasłuchiwać. Mi też zbierało się na kichnięcie. Zatkałem nos.

Pirat rozglądał się, a przynajmniej na to wskazywała mowa jego dolnej części ciała. W końcu ukląkł. Przede mną ukazała się duża, brzydka twarz.

Wrzasnąłem i zacząłem cofać się w stronę ściany aż dotknąłem plecami książek.

Pirat sięgnął pod łóżko i chwycił mnie za ramię. Opierałem się jak mogłem, ale zdołał przeciągnąć mnie po podłodze. Był silniejszy niż myślałem. Gdy ciągnął mnie do drzwi przypomniało mi się, że przecież mam pistolet.

Zastygł na sekundę widząc, iż jestem uzbrojony.

„To tylko królik... tylko królik...".

Zanim jednak zdecydowałem się strzelić, pirat odebrał mi pistolet i zdzielił mnie kolbą w głowę. Pociemniało mi w oczach, ale nie straciłem przytomności.

Na pokładzie walka trwała w najlepsze. Lecz wszystko się uspokoiło, gdy na nasz pokład dziwnym krokiem zszedł Alcantra.

Przeszukiwał pokład pogardliwym spojrzeniem aż zauważył Collinsa. Uśmiechnął się i podszedł do niego.

- John!

Kapitan nerwowo podrapał się w policzek.

- Czego tu chcesz?

Alcantra spojrzał w górę udając zamyślenie.

- No nie wiem... Spaliliście mój statek, zabiliście moją załogę, zabraliście złoto i mojego najważniejszego więźnia – tu odwrócił się gwałtownie w moją stronę. Pirat wciąż trzymający mnie za ramię poprowadził mnie na środek i popchnął. Upadłbym, gdyby Collins w porę nie złapał mnie i nie postawił na nogach.

Alcantra przez krótką chwilę spoglądał to na mnie, to na niego.

- A może jestem tu z innego powodu? Może dlatego, że... Że kiedyś mnie zawiodłeś? - wyjął pistolet i wycelował w głowę kapitana.

- Rusz się, a strzelę! – Burn stanęła za nim mierząc do niego z muszkietu.

- Wyjęłaś mi te słowa z ust, kobieto – w nią z kolei celował pirat Alcantry.

Kapitan Macrinariana odciągnął kurek. Schowałem się za Collinsem.

Byliśmy w sytuacji bez wyjścia.

- Jeżeli strzelisz, pożałujesz, ostrzegam! – Burn również odciągnęła kurek.

Przez moment wszyscy stali tak, w pewnym rodzaju potrzasku.

W tym momencie poczułem, że Alcantra naprawdę chce strzelić. Musiałem temu zapobiec.

Stałem niedaleko niego, więc wybiegłem przed kapitana, chwyciłem rękę Alcantry i pociągnąłem ją w dół.

Strzelił, ale nie trafił w twarz Collinsa, tylko w nogę. Burn strzeliła zaraz po nim, ale chybiła, bo Alcantra się uchylił. Kula pirata z Macrinariana trafiła panią bosman w ramię. Zaczęła się strzelanina. Kapitan Macrinariana odwrócił się do Burn, ale ona schowała się za beczkami, gdzie była także moja kryjówka. Wtem usłyszałem strzały armatnie i wiedziałem, że to Giovanna znowu przybyła nam z pomocą.

Alcantra także je usłyszał. Rozejrzał się po pokładzie chyba w poszukiwaniu Collinsa. Jego jednak nie było w zasięgu wzroku. Zarządził odwrót wykrzykując jeszcze okropne obelgi pod adresem kapitana.

Gdy tylko znikli, odetchnąwszy z ulgą wyszedłem z ukrycia, pomogłem też zrobić to Burn. Od razu zajął się nią Shaeir. Później poszedłem szukać kapitana.

Okazało się, że zdążył w tym krótkim czasie uciec do ładowni, o czym świadczyła strużka krwi do niej prowadząca.

Na powierzchnię wynieśli go marynarze jako iż nie mógł samodzielnie chodzić. Nie chciałem patrzeć na jego nogę, gdyż przedstawiała makabryczny widok. Położyli go w jego kajucie. Był ledwie przytomny. Usiadłem na łożu. Czułem się winny jego rany, ponieważ to ja skierowałem pistolet w stronę jego nogi. 

Szczurzy TowarzyszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz