Nie zapomnij

142 8 6
                                    

Do świtu leżeliśmy na podłodze. Trzymałem go za rękę.

- Sądzisz, że gdybym został na twoim statku... udałoby się nam?

Prychnięcie.

- To byłoby wysoce nieprawdopodobne. Wręcz niemożliwe. Pewnie pozabijalibyśmy się albo przynajmniej pokłócili.

- Ja myślę, że nie kłócilibyśmy się, ale w końcu zaczęlibyśmy się nawzajem nienawidzić i pojedyncze sprzeczki zniszczyłyby naszą relację, a potem również nas i nie bylibyśmy już zdolni do funkcjonowania obok siebie i w rezultacie zabiłbyś mnie. Potem byś tego żałował i nie mógłbyś pozbyć się poczucia winy do końca życia - stwierdziłem.

Spojrzał na mnie z ukosa.

- Być... być może. Pewnie tak.

- Na przemyślenie tego miałem osiemnaście lat - wyjaśniłem. - Czy myślałeś kiedyś o miłości? - spytałem go po chwili.

- Nie. Nie myślałem.

- Ja też nie.

- Miłość to kwiaty. I słodkie wiersze. I takie tam. Alessandri się tym zajmuje.

- No właśnie, co z nim?

- Wrócił do żony. Urodziła mu się córka.

- Przynajmniej on kończy szczęśliwie.

- Nie tylko on. Kagetaka i Pia ostatecznie się zeszli. Sam jako kapitan udzielałem im ślubu. Mieliśmy wspaniały wieczór kawalerski. Żałuję trochę... Że cię nie było - uniósł się lekko, aby na mnie spojrzeć.

Zaśmiałem się.

- Chciałbym to zobaczyć. Czy ona... w końcu dokonała zemsty?

Collins pokręcił głową.

- Nigdy nie znalazła zabójców. Ale miłość tak – delikatnie parsknął.

- Pewnie wyszło jej to na dobre.

- Zgaduję, że u ciebie... ciężko z miłością.

Nie spodobało mi się, iż poruszył ten temat. Odsunąłem się nieco.

- Widzisz, po tym, jak spędzałem noce z tobą, czułem się niezbyt dobrze. Z nią było o wiele gorzej. Rzyganie za każdym razem zapewne nie wyszło mi na zdrowie. Po prostu... nie rozumiemy się nawzajem. Zdradza mnie. Ale ja ją również. Mam nadzieję, że wkrótce weźmiemy rozwód. Jeśli tu mnie nie zabiją.

- Ale spłodziliście dziecko, tak?

- Dwóch synów. Obaj mnie nienawidzą - westchnąłem. - O Louise przestałem się starać dwa lata po ślubie. W ich kwestii ciągle próbuję - pokręciłem głową i zmieniłem temat. - A ty znalazłeś sobie kogoś?

- Hmm. Nie... Nie do końca. Miałem wielu kochanków, ale... - mówił bez przekonania.

Pocałowałem go w dłoń by zakończyć rozmowę o nieprzyjemnych rzeczach.

- Byłeś taki miły dla mnie.

- Nie zawsze.

- Nikt nie jest zawsze miły. Wtedy... - zastanowiłem się. - Mimo że obaj byliśmy dorośli... to byliśmy dziećmi. To nie ma sensu, wiem, ale...

- Tak, wiem. Tak właśnie było. Ale czy teraz coś się zmieniło?

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.

- Prawda jest taka, że... Jeśli na twym statku się czegoś nauczyłem, to wszystkiego zapomniałem. I teraz czuję się jeszcze młodszy i głupszy niż kiedyś. Gdy patrzę wstecz... To wszystko nie było do końca dobre. Było miłe, tak. Ale zrobiłeś mnie swoją ofiarą. Po prostu... - przyłożyłem dłoń do czoła. - Mnóstwo rzeczy jest ze mną nie tak... Ach, nie mówię tego, żeby wzbudzić twoją litość - dodałem prędko. - Niektórzy tak mają. Doszedłem do wniosku, że jest ograniczona ilość zdarzeń, którą jest w stanie przyjąć do siebie osiemnastolatek. Ja chyba przyjąłem za dużo i to namieszało mi w głowie. Po tym... jak wróciłem.... miałem trudności. Z najprostszymi czynnościami. Nie mogłem czytać książek, ponieważ nie rozumiałem słów. Podejmowanie prostych decyzji stanowiło problem. Teraz jest już lepiej - zapewniłem go, widząc jego zmartwienie. - Teraz też zaczynam to rozumieć. To nie było... zdrowe.

Jakby to powiedzieć... Byłeś dla mnie ciepłem. Ale w stanie, w jakim wtedy się znajdowałem, mógłbym szukać takiego ciepła u każdego, kto byłby skłonny mi je dać. Powiedz mi - dodałem cicho po chwili. – Od czasu, gdy nazwałeś mnie tchórzem, zastanawiało mnie jedno. Czy... kiedykolwiek ceniłeś mnie za mój charakter? Za to, jaką jestem osobą?

- Myślisz, że gdybym cię za to nie cenił, powiedziałbym ci? - spytał równie cicho.

Pokręciłem głową. Westchnął i zamyślił się.

- Popełniłem kilka poważnych błędów. Zabrałem się za coś, o czym sam nie miałem pojęcia. Za relację głębszą niż seks. Bo skąd mógłbym wiedzieć... - sięgnął do swojej brody, pod którą znajdowała się blizna. - No i... Z pewnością siebie godną największego głupca obwołałem cię tchórzem. Jedynym tchórzem, który w tamtym momencie znajdował się w mojej kajucie byłem ja. Pytałeś mnie, jak udało mi się przezwyciężyć to, co mnie dręczyło. O cienie przeszłości. I stwierdziłeś, że nie uciekłem. A prawda jest taka, że całe życie nie robiłem nic innego. Ilekroć czarna flaga ze szkieletem oraz halabardą pojawiała się na horyzoncie, umykałem jak spłoszony zając.

Zabiłeś to, czego się bałem. Ale to wcale nie sprawiło, że przestałem się bać.

- Gdybyś sam go zabił...?

Collins pokręcił głową.

- Nie zdobyłbym się na to. On jedyny miał nade mną władzę, ale jego władza była całkowita.

- Zawsze sądziłem, że byłeś stworzony do czegoś lepszego niż piractwo - rzekłem po dłuższym milczeniu.

Collins parsknął. A potem zaczął się śmiać.

Aż usiadłem.

- Pierwszy raz słyszę, jak się śmiejesz. Ale nie wiem, dlaczego.

- Przez całe życie zajmowałem się piractwem. Jestem złodziejem, mordercą, włamywaczem, handlarzem ludźmi. Uwielbiam się bić i jestem chciwy. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. To byłoby zabawne, nagle porzucić to i zostać... no nie wiem, handlarzem klamrami od pasków.

Zmrużyłem oczy.

- Co w tym złego?

- Nic. Nic nie ma w tym złego.

Położyłem się ponownie. Znów zapadło milczenie.

- Ale lubiłem twoje włosy - mruknął w końcu Collins niechętnie. - To była najlepsza część. Nie musiałeś ich ścinać.

- Ja lubiłem twoje palce.

Tym razem obaj się zaśmialiśmy.

- Jestem pewien, że nasze spotkanie to prezent od wiedźmy - powiedział.

- Dlaczego? - spytałem.

- Jakie jest prawdopodobieństwo, byśmy się spotkali w tym samym kraju, w tym samym mieście, w tym samym więzieniu, w tym samym czasie i jeszcze w sąsiadujących celach?

- Racja. Jest okrutniejsza niż myślałem - dodałem po namyśle. - Pozwoliła nam się spotkać, ale na tak krótko, byśmy nie mogli być usatysfakcjonowani.

- Ja jestem zadowolony - stwierdził.

- Nie boisz się?

Spojrzał na mnie.

- Znam już piekło. Wiem, gdzie pójdę.

- Myślisz, że... - zawahałem się. - Moglibyśmy się tam spotkać?

- Jeśli Szatan byłby bardziej łaskawy niż Bóg, o co nietrudno, to jest to możliwe.


Nastąpił ranek.

Na korytarzu pojawiły się kroki.

- Honoré! - Collins potrząsnął mną.

Nie spałem, a jedynie drzemałem słysząc wszystko. Uniosłem na niego wzrok.

Chyba trochę się bał. Widziałem to w jego oczach. Chwycił za kraty i przycisnął do nich twarz.

- Nie zapomnij. Włóż w to całą siłę.

- Przecież wiesz, że mam z tym trudności... ja...

- Nie zapomnij o mnie.

Ostatni pocałunek był pospieszny, niepełny. Mogłem się spodziewać, że taki właśnie będzie.

Gdybym był młodszy, rozpłakałbym się. Ale już tego nie robiłem.

W korytarzu pojawili się strażnicy. 

Szczurzy TowarzyszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz