W Europie zaczynała się wiosna. Mimo to wciąż było zimno.
Siedziałem na dziobie owinięty w koc. Słońce jeszcze nie wzeszło. Więc czekałem.
Burn usiadła koło mnie, ale nic nie mówiła.
- Wracam - odezwałem się.
- Dlaczego? - spytała, choć wiedziała o warunkach umowy.
- Tu jest za dużo szczurów.
- Szczurów ciężko się pozbyć. Ale, uwierz mi, da się przestać się ich bać.
- One zabiły Ludwikę Hipolitę.
- Ona była kotem. Ty jesteś człowiekiem. Ciebie zabić o wiele trudniej.
- Już próbowałem przestać się bać. Nie udało się.
- Poddałeś się po pierwszej próbie? To niepoważne - oświadczyła.
- Nie mam już siły na więcej - mruknąłem.
Odwróciła się ku mnie z poważną miną.
- Uciekanie jest proste - powiedziała powoli.
Spojrzałem na nią, ale czym prędzej opuściłem wzrok.
- Nie mogę już - wymamrotałem ze wstydem.
- Będzie mi ciebie brakowało, słońce.
- Przepraszam, że wracam w tym momencie. Powinienem cię pocieszać w żałobie po Shaeirze.
Uśmiechnęła się.
- Nie, to nie jest aż takie ważne. Ciężko ocenić, czy z wiekiem strata się robi łatwiejsza do zniesienia. Ale jestem spokojna. Nie wiem tylko, co będzie z Johnem.
Pokręciłem głową.
- On sobie poradzi. Przecież nie mam zamiaru umrzeć.
- Aha, tu jesteś, O-no-re – Kagetaka podszedł na dziób i kopnął mnie w plecy. - Jutro będziemy na miejscu.
Odwróciłem się by nań spojrzeć.
- Postaraj się o tę sprawę z Pią. Ale nie traktuj jej jak swoją własność, to raczej jej się nie spodoba.
Oficer zerknął nerwowo na Burn, która wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Widziałem, że na czubkach jego uszu pojawił się rumieniec.
- Zamknij się, zanim urwę ci jaja - kopnął mnie jeszcze raz, tym razem w ramię i odwrócił się zamierzając odejść.
- Ej... co właściwie znaczy moje imię w twoim języku? - spytałem. - Bo myślę, że musi coś znaczyć. Wymawiasz je w specyficzny sposób.
Ponownie zwrócił się w moją stronę z uśmiechem błąkającym się na ustach.
- To, co w twym enfoire – i wzruszywszy ramionami oddalił się.
Przez następną noc kapitan tulił mnie do siebie, głaskał po głowie i całował w czoło. Ja robiłem to samo. Ta noc zdecydowanie była najlepszym, co spotkało mnie w życiu.
- I co im powiesz?
- Coś wymyślę.
- Czy zapomnisz o tym, co tu się stało? Kogo tu spotkałeś?
- Nie chciałbym. Ale też nie mogę sobie zaufać w tej kwestii. Zapomniałem już... inne rzeczy - uśmiechnąłem się.
- Nadal nie wiem, co takiego ci się przypomniało, ale szkoda, że to kończy się w ten sposób.
- Tak. Jeśli chcesz... mogę ci powiedzieć. Kiedyś pomyślałem, że powinienem być z tobą szczery. Nie zawsze mi to wychodziło.
- Skoro masz na to ochotę.
- Widzisz... niegdyś myślałem, że większość ludzi nie pamięta swojego dzieciństwa. Ja pamiętam mało. Pamiętam, jak miałem sześć lat i bawiłem się z moim bratem. I od tamtego czasu nie lubię małych dzieci. No, ale do niedawna nie miałem wspomnień z dalszego okresu.
Teraz pamiętam.
Ktoś mnie porwał. Tak jak ty. Tak jak Alcantra. Ale chyba była w tym kwestia polityki. Było sporo różnych więźniów oprócz mnie. Były dzieci. Ale zabite. I... No... Nie mieliśmy jedzenia. Te dzieci... oni je zjedli... częściowo. Zostawili kości... i głowy. Być może... - przełknąłem ślinę - nie wykluczam możliwości, że mi też dostał się kawałek. Później mnie również... - zatrzymałem się zbity z tropu. - Teraz dopiero rozumiem, jak to głupio brzmi - parsknąłem. - Takie coś tylko mi mogło się przydarzyć. Rozumiem, dlaczego bałem się wówczas, ale nie rozumiem, dlaczego miałby bać się teraz. Teraz to raczej zabawne. Dlaczego coś tak głupiego... Prawie zostałem zjedzony. Teraz to już dwa razy! Ale przygoda! - wybuchłem urywanym śmiechem.
- Nie wydaje ci się czasem, że tracisz rozum? - wyszeptał mi do ucha Collins.
- Czasami tak - odszepnąłem.
Po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy znalazłem się na monakijskim lądzie. Dzielnica Monaco-Ville znajduje się nad brzegiem morza. Pałac jest naprawdę niedaleko, ale nie słychać z niego szumu fal. Poszedłem przez miasto sam. Jeszcze przez tę ostatnią chwilę chciałem być sam. To było niedaleko.
Strażnicy oczywiście się mną zainteresowali. Pokazałem im twarz (wcześniej miałem naciągnięty kaptur ciemnoniebieskiej peleryny). Bałem się, że mnie nie rozpoznają.
Kazali mi poczekać kilka minut, a później przez dość długi czas zadawali mi pytania. Wszakże mogłem być kimś, kto jedynie bardzo podobnie wygląda.
W końcu powiadomili moją matkę. I ojca. I brata. I całe miasto już wiedziało. A potem cały kraj.
Matka wzięła mnie w pachnące perfumami objęcia.
- Idź się porządnie umyj, bo śmierdzisz jak świnia - powiedziała mi z uśmiechem, tak, żeby nikt nie słyszał. - Gdy to zrobisz, porozmawiamy.
Udałem się więc do łazienki. Woda była ciepła i ładnie pachniała. Sporo mydła. W sumie kąpiel mi się podobała, była miłą odmianą. Gdy jednak wyszedłem z wanny, poczułem się zbyt zmęczony. Wszystko, z czym musiałem się tu zmierzyć, odłożyłem na jutro. I poszedłem spać. Nareszcie mi się to udało.
CZYTASZ
Szczurzy Towarzysze
Historical FictionNastępca tronu Monako zostaje porwany przez kapitana statku pirackiego. W zawiłych okolicznościach nie zostaje jednak sprzedany ani wymieniony na okup. Wygląda na to, iż zostanie tu na dłużej, związując swój los ze złodziejami i mordercami.