Rozdział IV

19 3 0
                                    

Za oknami było już ciemno, kiedy Rene się obudził. Powoli otworzył oczy, rozglądając się wokoło i próbując zrozumieć, co się stało i gdzie się znajduje. Leżał na dość niewygodnym łóżku w pomieszczeniu, które wydało mu się znajome. Po chwili dotarło do niego, że jest w jednym z pokoi w karczmie Cola, tym samym, z którego uciekł zeszłej nocy. Tym razem jednak było o wiele jaśniej, bo oprócz świecy obok łóżka, zapalony był jeszcze świecznik, stojący na stoliku pod ścianą, który zdecydowanie dawał dużo więcej światła. Rene zorientował się, że ktoś musiał go opatrzyć, bo tam, gdzie były rany pozakładane miał bandaże, a na stoliku obok świecy leżały jakieś fiolki. Przyglądał im się chwilę, chcąc je rozpoznać, ale ciemne buteleczki nie miały żadnych etykiet i nie widać w nich było barwy substancji. Rene sięgnął ręką do szyi. Na szczęście wisiorek był na miejscu, więc go nie okradli. Chłopak leżał tak jeszcze przez chwilę nasłuchując dźwięków dochodzących z dołu, kiedy z korytarza dobiegło skrzypienie podłogi i zbliżające się czyjeś kroki. Skierował przestraszone oczy w stronę drzwi, czekając ze zniecierpliwieniem.

Po chwili drzwi otworzyły się i Rene ujrzał dwóch znajomych mu mężczyzn — Cola i tajemniczego jeźdźca. Obaj mężczyźni stanęli w progu jak wryci, widząc, że chłopak już nie śpi i wlepia w nich swoje spojrzenie. Teraz Rene dokładnie mógł zobaczyć twarz jeźdźca, którego kaptur zsunięty był na plecy. Mężczyzna wydawał się niewiele starszy od niego, zdaniem Renego miał może około dwudziestu lat. Był dobrze zbudowany, a jego prostokątną twarz okalały lekko kręcone ciemne blond włosy sięgające do ramion.

Mężczyźni wymienili spojrzenia i zaczęli coś szeptać, co jakiś czas zerkając ukradkiem na Renego. Chłopak wytężył słuch, ale nie udało mu się wychwycić żadnego konkretnego słowa, które podpowiedziałoby mu, na jaki temat toczy się rozmowa. W pewnym momencie jeździec w czerni powiedział coś, co właściciel karczmy skwitował kiwnięciem głowy, jednak po chwili ten pierwszy zaczął kręcić głową, na co Col rzucił w jego stronę pytające spojrzenie. Barman i jeździec w końcu przestali rozmawiać i powoli podeszli do łóżka chłopaka. Rene wbił się plecami w poduszkę.

— Trochę pospałeś. Aż baliśmy się, że się nie obudzisz — odezwał się Col. — Spokojnie, nie zrobimy ci krzywdy — dodał i uśmiechnął się pokrzepiająco, kiedy Rene wzdrygnął się lekko.

Wzrok chłopaka powędrował w stronę jeźdźca, który przyglądał mu się uważnie. Twarz młodego mężczyzny nie wyrażała żadnych emocji i Renemu trudno było odgadnąć, co może chodzić mu po głowie. Po chwili z powrotem przeniósł spojrzenie na Cola i dopiero teraz, kiedy karczmarz stał bliżej, zobaczył, że na okaleczoną rękę założony ma temblak.

— Col... — zaczął cicho Rene — nie powinienem był uciekać, przepraszam. Zaraz potem miałem okropne wyrzuty sumienia...

— W porządku — Col uniósł dłoń, przerywając mu. — Byłeś przestraszony, działałeś instynktownie. Sam pewnie postąpiłbym tak samo, gdybym był na twoim miejscu — uśmiechnął się lekko, ale po chwili dodał już z nieco poważniejszą miną: — To i tak moja wina, powinienem był bardziej pilnować tego, co się działo tej nocy w mojej karczmie. Już sam fakt, że twój naszyjnik wzbudził zainteresowanie... Ach! Ta szumowina Murtagh. Uciekł ranny zanim zdążyłem powiadomić straże. Jest poszukiwany.

Rene nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na jeźdźca, który wciąż się mu przyglądał.

— Amisie, chłopak już jest wystarczająco zestresowany. Oszczędź mu tego — skarcił go Col.

Kroniki Legendarnego Królestwa. Tajemna TwierdzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz