Rozdział XI

11 4 0
                                    

— Czy możemy się zatrzymać chociaż na minutę? Okropnie bolą mnie plecy — jęknął Rene, wiercąc się w siodle.

Jechali już od dobrej godziny na południe, szlakiem łączącym królestwa Kentu i Mercji. Po drodze nie spotkali jak na razie nikogo i Amis trochę się niepokoił, że turniej lada moment się rozpocznie i zanim dotrą do Dierneburga, będzie już za późno. Dodatkowo, coraz częstsze narzekanie i skarżenie się Renego zaczynało działać byłemu rycerzowi na nerwy. Mimo wszystko starał się jednak nie chlapnąć paru nieprzyjemnych słów. Chłopak mógłby się obrazić i przez dłuższy czas do niego nie odzywać — chociaż ta perspektywa nie wydała mu się taka zła. Przynajmniej uszy by mi nie więdły, pomyślał.

— Już straciliśmy zbyt wiele czasu u Amargeina — odparł po chwili, porzucając wcześniejszą myśl i siląc się na opanowanie i spokój. — Zatrzymamy się, kiedy będę widział, że konie są zmęczone.

Rene tymczasem przeżywał istny koszmar, a przynajmniej on sam tak uważał. Wizyta u Amargeina nie trwała długo i do tamtej pory nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo bolą go mięśnie napinane podczas jazdy, dopóki ponownie nie znalazł się w siodle. Nie był przyzwyczajony do podróżowania w taki sposób i ostatni czas spędzony na grzbiecie Frei dawał mu się we znaki. Dlatego też próbował, jak tylko mógł, ulżyć choć trochę swoim cierpieniom i co jakiś czas unosił się nieco w strzemionach. Wymagało to jednak napięcia mięśni nóg, co również sprawiało niemały ból. Pozytywną rzeczą w tym wszystkim było jednak to, że rana na lewym ramieniu przestała mu dokuczać. Nie od razu zdał sobie z tego sprawę — ból musiał ustępować powoli i stopniowo — ale kiedy przytrzymywał się wodzy i grzywy wierzchowca w trakcie podnoszenia, zorientował się, że nie odczuwa żadnych dolegliwości z tym związanych. Nie miał pojęcia, co dokładnie uczynił Amargein, mógł domyślać się tylko, że wypowiadane przez starca słowa były zapewne zaklęciem, które właśnie zaczęło działać i przynosić oczekiwany rezultat.

Nagle Amis ściągnął wodze swojego wierzchowca i Dragan zwolnił do stępu. Nie zastanawiając się po co i dlaczego, Rene uczynił to samo. Opadł delikatnie na siodło, odchylając się lekko do tyłu. Dopiero po chwili zobaczył, co było powodem zmiany tempa.

Na horyzoncie zamajaczyły dwie sylwetki jeźdźców.

Rene zmrużył oczy, aby się upewnić, po czym zerknął na swojego przyjaciela, który jechał po jego prawej stronie. Amis wbijał wzrok przed siebie, a jego twarz, na wpół zakryta kapturem, była poważna i skupiona.

— Amisie... — zaczął niepewnie Rene, spoglądając z powrotem w stronę nadjeżdżających z naprzeciwka ludzi.

— Spokojnie — odparł jeździec. — Ja z nimi porozmawiam.

Rene skinął tylko głową i poczuł nieprzyjemne ukłucie strachu. Mimowolnie sięgnął ręką do schowanego pod koszulą wisiorka, aby upewnić się, czy ciągle ma go na sobie. Miał tylko nadzieję, że nieznajomi nie okażą się bandytami.

Jeźdźcy zbliżyli się na odległość kilku metrów i zatrzymali swoje wierzchowce, przypatrując się uważnie Amisowi i Renemu.

— Stać — rozkazał jeden z nich. — Pokaż się.

Rene zerknął na Amisa, który, nie spiesząc się, zsunął z głowy kaptur, odsłaniając im swe zmęczone oblicze i potargane ciemne blond włosy. Jeźdźcy podjechali jeszcze bliżej tak, że teraz dzieliły ich zaledwie łby koni, jednak nadal była to dla wszystkich bezpieczna odległość, bo ani żaden z nich ani Amis nie mogliby dosięgnąć się mieczem. Na ich jasnoszarych tunikach założonych na kolczugi widniały herby z żółtym iksem na niebieskim tle, a długie granatowe peleryny opadały luźno, tak, że zakrywały zady ich białych koni. Wierzchowce jeźdźców również były ozdobione. Na głowie miały nauszniki w kolorze peleryn ich właścicieli, na których także naszyty został identyczny herb — herb królestwa Mercji. Jeźdźcy byli zatem strażnikami patrolującymi okolicę.

Kroniki Legendarnego Królestwa. Tajemna TwierdzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz