- O cholera ! - jęknęłam, a moje oczy zaczęły napełniać się łzami. To nie możliwe. On nie żyje przecież. Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj. Wypadek, krew i te cholerną pustkę. Umarł przecież.
- Co jest ? - Joe jak się domyśliłam spojrzał na mnie nieco krzywiąc się. Ta mimika twarzy...
- Nie nic. Przepraszam ...
- Coś się stało Corin ? - Tristan położył rękę na moim ramieniu. Poczułam się dziwnie. Było mi gorąco, a w głowie wszystko wirowało.
- Luke ?
- Tak ? - chłopak obrócił się do nas, a ja poczułam jak tracę kontrolę nad mięśniami powoli tracąc kontakt z rzeczywistością.
***
- Halo ? - jasne światło raziło mnie przez chwilę w oczy, po czym zniknęło. Obraz wciąż się zamazywał więc zaczęłam mrugać co pomogło - odzyskuje przytomność. Najwyraźniej było jej zbyt gorąco w tej bluzie i zbyt dużo atrakcji parku wzięła na raz.
- Co jest ? - podniosłam się łapiąc za czoło - Luke ? Boże to był Sam. Luke on żyje ! - zaczęłam szybko mówić, a oczy zaszkliły mi się ponownie.
- Skarbie spokojnie. Daj się do końca zbadać potem mi wszystko powiesz.
- Gdzie jest Tristan.
- Znowu on ? Ehhh... jest na zewnątrz z resztą. Po badaniach pogadasz z nim - zerwałam się z kozetki lekarskiej i wybiegłam z pomieszczenia odpychając sanitariusza i nie dając złapać się Brooks'owi.
- Tris ? Gdzie twój kolega ?!
- Joe ? Emmm poszedł chyba znowu do kibla, a co ?
- Tamtego ? - pokazałam na najbliższy, który znalazłam.
- No tak - ruszyłam szybko w kierunku męskiej toalety i ignorując fakt, że nie powinnam tam wchodzić zrobiłam to i podeszłam do myjącego dłonie chłopaka.
- Jak masz na imię ?
- Sam, ale mówią mi Joe.
- Sam Garson ?
- Skąd wiesz ? - zaczęłam podnosić bluzkę - hola stój nie rozbieraj się ! Jesteś dziwna, ale mam wrażenie, że cie znam co jest jeszcze dziwniejsze.
- Oj zamknij się i patrz tu - pokazałam znamie , które w dzieciństwie zrobił mi brat.
- Masz znamie jak moja nie żyjąca siostra. To robi się przerażające.
- Melbourne. 7 marca 1995 7:05 - zaczął mi się chwilę przyglądać, ale po chwili rozszerzył oczy i otworzył szeroko usta.
- To nie możliwe - ledwo mówił. On żyje. Sam żyje tylko jakim cudem. Doskonale pamiętam wypadek ! To nie możliwe !
- Sam to ja ... Corin. Ja żyję - rozkleiłam się i czym prędzej przytuliłam go z całych sił co odwzajemnił zaciskając dłonie na mojej bluzce.
- Boże - pociągnął nosem - mama powiedziała, że zginęłaś w tym wypadku.
- Mama ... - głos mi się załamał - o... ona ... ona żyje ?
- No tak. Po wypadku wyjechałem z nią tu, do Californii.
- Jakim cudem ? Ja muszę spać ! Tyle siedziałam u psychologa na kozetce po tym wypadku. Pogodziłam się z waszą śmiercią. Przeszłam piekło.
- Miałem to samo. Mama powiedziała mi, że przez twoją śmierć rozeszli się z tatą, że po tygodniu śpiączki umarłaś. Przez rok siedziałem w pokoju i nie odezwałem się do nikogo ani słowem.