- Cofam to co powiedziałam. Dziwka idzie na misto się kurwić - Wyminęła mnie. Nie mogłem wypuścić jej w takim stroju i po tym jak źle zinterpretowała to co powiedziałem
- Puść te głupią dziwkę - wyszarpała rękę trzaskając drzwiami. Cholera. Pomyślałem siadając na łóżku ciągnąc za końcówki włosów.
Chodziłem chwilę po pokoju, po czym zabierając w biegu buty ruszyłem za dziewczyną. Nie wiem gdzie szła, ale była tak wkurzona jak nigdy. Może zdarzały nam się sprzeczki, ale nigdy nie była aż tak wkurzona na mnie. Szła szybko ciągle robiąc coś na telefonie. Była za daleko by ją złapać, ale gdy przyśpieszyłem kroku zniknęła za zakrętem i tyle ją widziałem. Mogłem jedynie domyślać się gdzie mogła pójść. Nie wiele miejsc w mieście odwiedziliśmy razem. Ona była tu dłużej niż ja co nie pomagało mi. Tristan. On był przy niej wtedy, ale nie miałem jego numeru telefonu. Wiedziałem tylko gdzie pracuje. To był jedyny trop. Nie zwalniając udałem się do byłego miejsca pracy Corin. Może mi się uda ją znaleźć. Z daleka widziałem szyld sklepu. Znowu ta popieprzona nazwa. Co za debile ją nadali ? Kręcąc głową przeszedłem przez pasy. Otworzyłem drzwi, a ten durny dzwonek drażniący każdego klienta swoim dźwiękiem przywitał mnie. Zacząłem rozglądać się po sklepie. Jakaś dziewczyna stała w tej przygłupiej bluzce z logiem sklepu i rozkładała towar. Jakiś niski gościu z kolczykiem w nosie stał za kasą. Nikogo więcej. Z niechęcią podszedłem do dziewczyny i udawanym uśmiechem odezwałem się.
- Przepraszam. Jest Tristan ?
- Nie. Dzisiaj ma wolne - uśmiechnęła się i odruchowo zaczęła bawić się końcówkami swoich włosów. Jest szansa. Trzeba tylko ją zbajerować
- Ahhh, a masz może jego numer ? Jestem jego kuzynem i jestem przejazdem, a chciałbym się z nim spotkać. Przypadkowo usunąłem. Masz piękne oczy mówił ci to ktoś ? - zarumieniła się. Cholera, działa !
- Nie, jesteś pierwszy. Wiesz co do numeru, nie powinnam ci go dawać, ale jeśli jesteś kuzynem no to chyba nic złego się nie stanie. Chwila, a jak się nazywasz ? - kurwa jak ten pedał ma na nazwisko ?! Evis ? Kurwa coś na Ev.. Ev... Ev... Evans !
- Luke Evans.
- Macie nawet to samo nazwisko - zachichotała. Pewnie myślała, że jest dzięki temu bardziej słodka. Może i nawet jest, ale nie dla mnie. Mi nie potrzeba nikogo prócz Corin.
- No w końcu jego tata i mój to bracia - zaśmiałem się. Mam nadzieję, że wyszło w miarę prawdziwie. Jeszcze chwila rozmowy i numer chłopaka miałem zapisany. Módlmy się żeby odebrał. Opuściłem sklep i skręciłem w prawo. Oparłem się o murek i odblokowałem telefon, już miałem kliknąć zieloną słuchawkę kiedy poczułem przykładaną szmatę do twarzy, a obraz rozmazał się i straciłem kontakt z rzeczywistością.
Obudziłem się jak po najgorszym śnie świata, ale on dopiero się miał zacząć. Chciałem ruszyć się, ale ręce miałem przywiązane, tak samo nogi, a usta miałem zatkane czymś obrzydliwym. Obraz wciąż był niewyraźny, ale mogłem dostrzec postać tuż przed sobą.
- Czyżby nasz książe na białym rumaku stracił rumaka i swoją księżniczkę ? - rozpoznałem głos. Szmata z ust została mi zdjęta.
- Trevor skurwysynie. W co ty pogrywasz ?!
- Uświadamiam tylko Corin, że źle wybrała.
- Już widzę jak leci w twoje ramiona bo pobiłeś i porwałeś jej chłopaka !
- Jeszcze nie pobiłem, ale za kilka sekund to zrobię - nie czekałem długo. Przez kilka następnych minut jedyne co czułem to jego uderzenia i kopnięcia, od których nie miałem szans jak się bronić. Przez każde uderzenie złość wraz z chęcią zabicia go rosła we mnie.
- Odetchnij przyjacielu - poklepał mnie po policzku i zniknął za jakimiś drzwiami. Cholera. Dopiero teraz zacząłem odczuwać ból w każdej części ciała. Gdybym tylko mógł zwijałbym się, ale jedyne co mogłem to z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami starać się ignorować. Kilka godzin w pomieszczeniu oświetlanym jedynie światłem dziennym i dodatkowo ze stosem śmierdzących śmieci. Spojrzałem na sznury. Od ostatniego przywiązania postarał się o lepsze supły.
- Szmaciarzu - powiedziałem cicho. Zacząłem się szarpać, a z nadgarstków zaczęła płynąć krew. Nie były to jakieś litry, a śladowe ilości przez co sznury zaczęły przybierać czerwoną barwę. Bolało jak skurwysyn, ale starałem się to ignorować. Powoli sznury robiły się luźniejsze lub przynajmniej mi się tak wydawało. Mijały minuty czy godziny. Zgubiłem poczucie czasu. Zaczynało robić się ciemno, telefonu już dawno przestałem szukać na ślepe wyczucie, po prostu ten skurwiel go zabrał, chłopcy i Corin nie znajdą mnie za nic. Byłem zdany tylko na siebie. Powoli mogłem odsuwać ręce od oparć. Nie wydawało mi się. Marzyłem tylko żeby to był tylko pieprzony sen. Chciałem obudzić się i przeprosić Cors. Wieczorem zrobić kolację i dać pierścionek, który ciągle miałem przy sobie. To głupie, ale nosiłem go w najmniejszej kieszonce by mieć pewność, że nie zgubię go, a gdy nadejdzie idealny moment zrobić to o czym od tak długiego czasu marzyłem. Oświadczyć się jej. Tylko Beau i Ariana o tym wiedzieli. Mieli mi przy tym pomóc. Teraz istnieją nikłe szanse na spełnienie tego marzenia.
- Tu jest - usłyszałem trzask i drzwi otwarły się. Jasne światło oślepiło mnie, a zanim odzyskałem pełną wyraźność obrazu poczułem mocne uderzenie i znów straciłem przytomność.
Kolejny trzask. Jeszcze większy ból. Powoli mam dosyć tego co tu się dzieje. Ledwo odzyskałem przytomność, a znów byłem bity. Byłem tak głodny, zmęczony i spragniony, że za kroplę wody czy kawałek chleba mógłbym zabić. Było mi tak bardzo słabo, bolała mnie głowa, brzuch, cała klatka piersiowa, nogi, a o rękach nie wspomnę. Czułem się jakby każda z pojedynczych kostek była złamana. Każdy mięsień pękł, a skóra była porozcinana w każdym milimetrze. Czułem się jakbym umierał. Żywy trup.
Ktoś podszedł do mnie. Przykucł i podniósł lekko podbródek co spowodowało u mnie syk. Każdy ruch był coraz bardziej bolesny.
- Jedz - skądś znałem ten głos. Przymrużyłem oczy by widzieć wyraźniej.
- Mariam ? - powiedziałem cicho resztkami sił.
- Tak to ja. Nie możemy rozmawiać. Jedz - podłożyła pod moje usta chleb. Boże, nigdy zwykły chleb nie smakował mi tak dobrze.
- Dlaczego tu jesteś ? Uciekaj stąd jak najszybciej.
- Nie mogę. Grozi mi, że zabije mnie i Ronnie'go.
- Nie zrobi wam nic. Uparł się na nas.
- I to właśnie przez was tu siedze - wstała i wyszła. Nie za bardzo zadowoliła ją ta sytuacja. Ja nie byłem tym szczęśliwy tak jak ona. Nikt nie byłby. No bo komu podobałoby się takie życie. Ciągłe ucieczki. Całe życie w niebezpieczeństwie. Nie tego chciałem, ale teraz jest już za późno na zmianę. Muszę przejść to piekło z braćmi, przyjaciółmi i Corin. Wyciągnąć ich z tego. Rozejrzałem się ponownie po pomieszczeniu. Nic do obrony, walki. Tylko te cholerne śmieci i krzesło, na którym siedziałem. Było tak stare i zniszczone, że zgrzypiało przy każdym ruchu. Kurwa, Luke jesteś idiotą. Przechyliłem się do przodu by stanąć na nogach przywiązanych niechlujnie do nóg krzesła. Zachwiałem się, a gdy usłyszałem jakiś strzał skoczyłem w tył. Drewniany stary mebel rozpadł się podemną, a ja poczułem gigantyczny ból z tyłu głowy. Nie to było najważniejsze, a hałasy zza drzwi. Rozplątałem supły z rąk i nóg. Kalecznie podszedłem do drzwi łapiąc za największy kawałek mebla. Ostrożnie złapałem klamke i to wtedy usłyszałem kilka strzałów i krzyk. Nie zwykły krzyk. Krzyk Corin.
x x x x x x x x x
A więc to jest prawdopodobnie ostatni lub przedostatni. Teraz to już końcówka. Hmmmm nie wiem czy robić 3 część, a może skończe 2 i dodatkowo nwm czy happy or sad end.
Piszcie co sądzicie ;)
Dodajcie "mark my words"