-5-

17 6 0
                                    


— Czar ochronny? Co...? — Wystraszyła się. Kobieta zamknęła oczy, a po chwili zmieniła się w inną istotę. Jej brązowe włosy stały się błękitne, oczy złote. Uszy miała szpiczaste jak u elfa. Jej strój też się zmienił. Zwykły dres przekształcił się w długą suknię koloru jasnego różu. Na plecach miała łuk.

— To moja prawdziwa postać.

— Postać? Kim... Czym ty jesteś...?

— Powoli. Jestem Strażnikiem. Moim zadaniem była ochrona rodziny królewskiej. W Bloomworld. Znasz już historię swoich rodziców, prawda? Kiedy królowa wraz z królem ruszyli na wojnę, dostałam rozkaz przeniesienia cię na Ziemię. Ja uważałam, że powinnaś tu zostać. W końcu Bloomworld to twoje królestwo. Oni uważali inaczej. Chcieli cię chronić. Śledziłam ich. Kiedy zobaczyłam... Że odeszli... — Kobieta westchnęła — Zmieniłam swój wygląd i zabrałam cię tutaj. Rzuciłam na ciebie czar ochronny.

— Ale co ma z tym wspólnego Suguki... Czemu...

— Jej mama była Strażniczką. Również chroniła rodzinę królewską. Jej córka miała takie samo zadanie. Od dziecka była szkolona.

— A James?

— Kto?

— James Blackmind. Był razem z Sugu.

— Nie znam go. — Zastanowiła się. — Bądź ostrożna, jeżeli o niego chodzi... — Pstryknęła palcami i przed brązowowłosą znów stała normalna kobieta. — Będąc w tym świecie zostawię ten wygląd.

— Czyli to wszystko prawda?

— Tak. Wiem, że jest ci ciężko, ale...

— Ciężko? W jednym momencie zawalił się cały mój świat. Tak. Chciałam, żeby było w nim mniej rutyny, ale nie aż tak. — Przeklęła. Rozpłakała się. — Nie chcę tego.

— Musisz teraz bardzo uważać. Czary ochronne przestały działać i istoty z Piekła mogą próbować...

— Mam to gdzieś. Może byłoby lepiej jakbym... — Anna przyjrzała się zachowaniu przybranej córki. Jej twarz z jasnej zmieniła się w szarą, a później zieloną. Wyglądała jakby źle się czuła.

— O czym myślisz?

— O niczym. Powiedz mi jeszcze, że Lisa to nie moje imię.

— Kochanie. Tak masz na imię. To się nie zmieni.

— Nie mów do mnie kochanie. — W tym momencie do domu wszedł James. Dziewczyna zastanawiała się, skąd wiedział gdzie mieszka. Jednak ta myśl znikła tak szybko jak się pojawiła. Wszystkie jej myśli gdzieś uciekły. Odezwał się jej instynkt.

— Wzywałaś mnie?

— Zostawcie mnie wszyscy w spokoju.

— Skarbie, proszę. — Anna próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale nastolatka wybiegła z miejsca, które nazywała domem.

Lisa biegła przed siebie. Obraz był zamazany przez łzy. Chciała stąd uciec jak najdalej. Nie wiedziała kim jest. Nie docierało to do niej. Że niby jest księżniczką królestwa, o którym nie słyszała? Miała nadzieję, że to chory żart. Jednak nagle zaczęła ją boleć ręka. Tak mocno, że opadła na kolana. W okolicy nadgarstka pojawiał się kształt. Po chwili dziewczyna rozpoznała białą różę. Czyli to nie był żart. W myślach cały czas przeklinała. Miała tego dość. 

Dziewczyna zaczęła szukać najwyższego budynku w okolicy. Miasto Burgund obfitowało w niskie zabudowania. Miało kilka bloków po dziesięć pięter. Od nich była wyższa wieża starej katedry. Dziewczyna rozpaczliwie szukała jeszcze większych budynków. Strach i wściekłość odebrały jej logiczne myślenie. Znalazła. Popatrzyła pustymi oczami na budynek biurowca, w którym znajdowała się stacja telewizyjna. Szklany budynek był wyższy nawet od katedry. Zaczęła iść w jego kierunku. Następnie wchodziła po drabince na dach. Widok był piękny, choć trochę rozmazany. 

Miała całe miasto pod stopami. Czuła smród spalin, słyszała rozmowy ludzi wracających z pracy. Silny wiatr zerwał ostatnie liście z drzew. Dziewczyna patrzyła tępo w dół. Coś pchało ją do krawędzi płaskiego dachu. Czuła na swoich plecach czyjeś dłonie. Jakaś jej drobną część chciała stąd uciec, przytulić się do Anny. Jednak ciemność całkiem ją opanowała. Lisa mało nie padła na zawał, jak usłyszała krzyk.

— Co ty robisz?

— Chyba raczej ciebie powinnam zapytać. Kordian. — Powiedziała Lisa. Czuła, że coś jest nie tak. Coś zawładnęło jej ciałem i duszą. A ona powoli traciła nad nimi kontrolę.

— O co. Co się dzieje?

— Też należysz do tego jakiegoś stowarzyszenia, tak? Dlatego się znamy?!

— O co ci chodzi kobieto? Jestem w kółku matematycznym. To chyba nic złego? — Kordian zastanawiał się, co ugryzło przyjaciółkę. Wiedział, że dziewczyny mają gorsze dni, jednak nigdy nie widział Lisy w takim stanie.

— Czyli nic nie wiesz o Bloomworld?

— O czym? Chcesz to pojedziemy tam na wycieczkę w wakacje, ale proszę, chodź tu. Tam jest niebezpiecznie.

— Mam to gdzieś.

— Luiza. — Pierwszy raz powiedział jej imię bez zdrobnienia. Lisa odwróciła się do niego.

— Nie wiesz, jak to jest, kiedy całe życie ci się wali. Tobie może też nie mogę ufać?!

— Teraz to przesadziłaś. Mi możesz wszystko powiedzieć. Chodź, wrócimy do domu, dam ci czekoladę i kocyk, a ty mi wszystko opowiesz.

— Ja nie mam już domu... — Wypowiedziała te słowa tonem tak zimnym, że Kordian się cofnął.

— Jak to?

— Nawet jakbym ci powiedziała to stwierdziłbyś, że zwariowałam.

— Nigdy tak nie pomyślę. Proszę cię. Bez ciebie zostanę na tym świecie sam...

— Ta, jasne. Masz rodzinę. Dziewczynę. Nie będziesz sam.

— Jesteś dla mnie bardzo ważna. Proszę. — Nigdy nie płakał. Teraz jednak z jego oczu płynął strumień łez. Przyjaciółka czuła się przez to źle. Przez to, że doprowadziła go do takiego stanu. Zaczął do niej podchodzić. Ona zrobiła krok w tył. Zapomniała, że stoi na krawędzi. Zaczęła spadać. Na szczęście Lisa zdążyła złapać fragment starej, zardzewiałej rynny. Kordian od razu podbiegł, uklęknął i próbował złapać przyjaciółkę.

— Przepraszam...

— Złap mnie za rękę.

— Boję się.

— Trzeba było o tym wcześniej myśleć! - Mimo strachu oderwała jedną rękę od rynny, zamachnęła nią. Pudło. Nie złapał jej. Teraz dziewczyna trzymała się jej tylko jedną ręką. Nie była silna. Wiedziała, że zaraz spadnie. Kordian przysunął się bliżej krawędzi, wyciągnął swoją rękę w stronę dziewczyny. - Złap mnie. Proszę.

— Nie...

— Proszę! — Jego krzyk zabolał brązowowłosą jakby ktoś przeciął jej serce. Zaufała mu. Złapała jego rękę. On próbował ją wyciągnąć. Niestety, on też silny nie był. Mimo wysiłku wypuścił Lisę. Jego łzy kapały na jej twarz. Jego krzyk przecinał powietrze. Dziewczyna słyszała własne imię. Zaczęła spadać. Powoli zamykała oczy szykując się na śmierć. Przez moment czuła jakby ktoś ją złapał i mówił "wszystko będzie dobrze". To pewnie anioły... 

AmetystOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz