-17-

9 1 0
                                    

Suguki od razu po tym co się stało wezwała medyka. Na szczęście udało jej się złapać tą samą kobietę, która uratowała Kordiana. Wojowniczka opowiedziała historię Lisy lekarce. Od razu po przekroczeniu progu mieszkania zajęła się pacjentką. 

— To Hikari. To ona uratowała Kordiana. Więc jest nadzieja, że... 

—Jak można uratować kogoś martwego? —Zapytał Kordian. Wiało od niego depresją. Nie opuszczał ciała przyjaciółki na krok. Był wyczerpany. Mimo to przyjrzał się osobie, która niby miała pomóc. Hikari miała bardzo jasną cerę, białe jak śnieg włosy i różowe oczy. Spod długich, prostych włosów wystawały szpiczaste uszy. Kobieta zauważyła, że chłopiec się jej przygląda. 

— Zrobię co w mojej mocy. Lecz nic nie obiecuję. Czy mógłbyś się odsunąć od pacjentki, żebym mogła ją zbadać? 

— Nie. 

— Kordian. Nie utrudniaj tego. — "Suguki też kiepsko znosi sytuację", pomyślał Kordian i odsunął się od Lisy. 

— Tak właściwie to, gdzie James? 

— Rozmawia z matką Lisy. Coś czuję, że to nie jest przyjemna rozmowa... 

— Współczuję mu. To jak, Hikari? Da się coś zrobić? 

— Wiadomo od czego dziewczyna straciła przytomność? Nie widzę na ciele żadnych oznak walki. 

—Nie wiem. Jak ją znalazłem była już martwa. — Ostatnie słowo sprawiało blondynowi okropny ból. 

— Rozumiem. Cóż, na szczęście potrafię wniknąć do czyjegoś umysłu. 

— Nawet kogoś, kto umarł? 

— Mam pewne wątpliwości, ale spróbuję. Prosiłabym o ciszę.— Suguki i Kordian kiwnęli głowami na zgodę. 

Różowe oczy kobiety zaczęły błyszczeć. Skierowała swój wzrok w stronę głowy Lisy. Nad nią wyciągnęła blade ręce. Hikari wykonywała tak szybkie ruchy palcami, że momentami nie były dostrzegalne dla Kordiana. Po dłuższej chwili lekarka odwróciła się w stronę Suguki. 

— Dopadł ją demon. Strzelił do niej z pistoletu. W serce i w udo. Kula zawierała truciznę, a powierzchowna jej część składniki, dzięki którym miejsce uderzenia szybko się zrastało. Dlatego nie ma żadnych śladów. 

— Trucizna? Da się coś z tym zrobić? 

— Mogę usunąć truciznę z organizmu pacjentki. Jednak czy się obudzi... Substancja mogła objąć wiele ważnych dla życia narządów. To będzie długa operacja. I jeszcze dłuższa rehabilitacja. 

— Rehabilitacja? 

— Dziewczyna dużo ostatnio przeszła. Cały jej świat się zmienił. Normalny człowiek by się załamał. Ona walczyła do końca. Chociaż z tego co widziałam w jej umyśle... Mimo tego, że udawała silną osobę, tak naprawdę w środku była w rozsypce. Będziecie musieli z nią porozmawiać, jeżeli się obudzi. Wyjaśnić jej to wszystko. Do tego nie jestem pewna czy jej moc powróci. 

— Lisa... — Kordian czuł się podle. Nie mógł sobie wybaczyć tego jak potraktował swoją przyjaciółkę. 

— Będę potrzebowała duże ilości papieru i dużą miskę. 

— Już po nie idę. — Kiedy Kordian wrócił, zapytał — Jak właściwie chcesz wyciągnąć z niej truciznę? 

— Mam dwa sposoby. Pierwszy, mniej inwazyjny. Za pomocą magii przemieszczę truciznę w jedno miejsce i za pomocą magicznej rurki, którą będę musiała wbić w to miejsce, wydostanie się na zewnątrz. Trochę to niestety potrwa. Drugi sposób jest krótszy, ale za to bardziej niebezpieczny. Musiałabym zlokalizować truciznę, zobaczyć w jakich narządach jest, następnie otworzyć pacjentkę i w sposób tradycyjny pozbyć się trucizny. 

— Jak myślisz, że pozwolę ci kroić moją przyjaciółkę... 

— Spokojnie. W jej przypadku bezpieczniejsza będzie pierwsza opcja. Teraz proszę o ciszę. 

Hikari wstała, przyjrzała się uważnie Lisie. Następnie zamknęła oczy, zaczęła mówić w obcym języku. W jej dłoniach zaczęły pojawiać się dziwne, błękitne płomienie. Kordian drgnął przerażony. Suguki dała mu gestem do zrozumienia, żeby się nie ruszał i nadal był cicho. Chłopak mógł mieć tylko nadzieję, że kobieta wie co robi. Lekarka przeniosła jedną rękę nad ranę w udzie, a drugą nad klatkę piersiową nastolatki. Później, bardzo powoli przesuwała obydwie dłonie w kierunku brzucha. Była spięta. Z jej bladej twarzy spływał pot. 

Po kilku minutach dłonie się zetknęły, Hikari odetchnęła z ulgą. Z torby wyciągnęła wspomnianą wcześniej rurkę. Jedną dłonią cały czas próbowała utrzymać truciznę w jednym miejscu, a drugą delikatnie wbijała ostrzejszym końcem w ciało Lisy. Kordian był przerażony tym co widzi. Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał oddech. Zaczął oddychać dopiero, gdy białowłosa umieściła rurkę we właściwym miejscu, a pod nią podłożyła miskę. Chwilę później spadła do niej pierwsza kropelka czarnej trucizny. Kobieta dezaktywowała niebieskie płomienie i klasnęła w dłonie zadowolona.

— To zajmie dobre kilka godzin. Jeżeli to nie problem, wolałabym przez ten czas być przy pacjentce. 

— Nie ma problemu. Bardzo dziękujemy za pomoc. 

— To dopiero połowa sukcesu. Kiedy trucizna całkiem zniknie z jej organizmu, będę musiała sprawdzić czy narządy nie zostały uszkodzone. Kordian, pójdź proszę sprawdzić czy James nie potrzebuje pomocy. 

— Pomocy? 

— Matka Lisy była wściekła... A wkurzony Strażnik nie wróży nic dobrego. 

Chłopak wyszedł z domu. Zastanawiał się jak właściwie ma znaleźć tą dwójkę. Przestał się zastanawiać, jak usłyszał wrzaski dobiegające z parku. 

— Kim ty właściwie do cholery jesteś?! 

— Mieszkańcem Bloomworld i chłopakiem Pani córki. 

— Więc jako chłopak powinieneś ją chronić. 

— A ty, gdzie byłaś? Matka od siedmiu boleści! 

— Coś ty szczeniaku powiedział?! — Anna była wściekła. Oczy James'a błyszczały jak węgiel w ogniu. Kordian bał się do nich podejść. 

— Przepraszam, że przerywam... 

— A ty tu czego? — Warknął James. 

— Lisa... 

— Co z nią? 

— Hikari usuwa truciznę. Powinno być lepiej za kilka godzin. — Mama Lisy od razu zapomniała o kłótni i przeteleportowała się do córki. — Ty nie idziesz? — Kordian zapytał James'a. 

— Żeby ta baba mnie zabiła? Podziękuję. 

— Jak tam chcesz. 

AmetystOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz