-16-

5 1 0
                                    

Blondyn biegł ile sił w nogach. Nie wiedział gdzie ma szukać przyjaciółki. Pytał o nią ludzi, lecz nic nie wiedzieli. W pewnym momencie chłopak poczuł ukłucie w sercu. Stanął w miejscu przerażony.

— O cholera...

—Co tak stoisz? Musimy ją znaleźć. — Odezwał się James, który jakimś cudem zmaterializował się przy nim.

— Lisa... Ona chyba...

— Spokojnie. Znajdziemy ją. Żywą.

— Ale...

—Uspokój się okularniku. Wszystko będzie dobrze. A teraz złap mnie za rękę. — Kordian popatrzył na znajomego jak na wariata. — Przecież wiesz, że jestem z Lisą. Faceci mnie nie kręcą. Możesz być spokojny. Gdy tylko moja ukochana o mnie pomyśli, przeniosę się do niej.

— Jak?

— Miłość zawsze znajdzie drogę.

— Dziwne. Ale spoko. Zaufam ci. Tylko dlatego, że już nie mam siły biec.

— Musisz zacząć ćwiczyć, tyczko.

— Nie obrażaj mnie. — Kordian chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz nie zdążył. Poczuł dziwne szarpnięcie i w mgnieniu oka znaleźli się w innym miejscu.

Chłopcy rozglądali się za Lisą. James zauważył kształt na ziemi zasypany śniegiem. Podbiegł w to miejsce. Kordian ruszył za nim. Gdy usłyszał przekleństwo z ust kolegi, przeraził się. A kiedy dotarło do niego czym była rzecz leżącą na ziemi, ugięły się pod nim kolana. Opadł na śnieg. James położył Lisę na plecach. Zgarnął z niej śnieg. Przyjrzał się jej uważnie. Zdziwił się, bo mimo tego, że w dwóch miejscach na ciele widniała krew, nie było żadnych śladów. Żadnych cięć, żadnej dziury po kuli. Zbadał puls dziewczyny. Zrobił się biały jak kreda, gdy nie wyczuł bicia serca. Zaczął reanimować swoją ukochaną. Kordian w tym czasie nie był w stanie nawet ruszyć palcem. Dopiero po dłuższym czasie reanimacji, która nie pomogła James zapłakał. Kordian krzyknął imię przyjaciółki. Z jego oczu wylał się strumieni łez. Przytulił się do zimnego ciała dziewczyny. Brązowowłosy wstał, podszedł do muru i uderzył w niego pięścią z całej siły. W jego dłoni pojawiła się krew. Kilka cegieł wyleciało. Popatrzył na śnieg. Pod murem znalazł naszyjnik z rubinu. Nie podniósł go. Zamiast tego nadepnął na niego tak mocno, że się rozleciał. Następnie zachrypniętym głosem powiedział:

— Musimy powiadomić jej matkę. Załatwić sprawę z pogrzebem...

— Jakim pogrzebem? Przecież uda się ją uratować. — Kordian był bardzo zdołowany. James nie wiedział co ma robić. — Umiecie czarować. Tak? To wylecz ją.

— Tylko rodzina królewska miała moc regeneracji.

— Czyli jest nadzieja...? — Oczy Kordiana rozbłysły płomykiem nadziei, który szybko zgasł.

— Właśnie tu jest kruczek. Członkowie rodziny królewskiej mogli uzdrawiać poddanych, w przypadku, gdy sami odnosili niewielkie rany również. Wątpię czy bez przeszkolenia Lisa...

— To wszystko twoja wina.

— Kordian. Tylko spokojnie.

— Jak mam być spokojny? Lisa umarła. Przez ciebie. To ty wprowadziłeś ją do tego dziwnego świata!

— Uspokój się do cholery! — Kordian był w szoku. James płakał jak dziecko. — Kochałem... Kocham ją. Myślałem, że poczuję, kiedy będzie się z nią działo coś złego. A tu nic... — Chłopcy drgnęli, gdy usłyszeli trzask. W ciemnym zaułku pojawiła się matka Lisy. Wyglądała jakby z kimś wcześniej walczyła. Włosy miała potargane, na czole widniała stróżka krwi.

— Co tu się dzieje? — Zapytała. Żaden z nastolatków nie odpowiedział. Anna popatrzyła na ziemię. Zamarła. — Zabierzcie ją do domu. Wezwę medyka.

— Ale ona nie...

— Cicho! Ani mi się waż tego mówić. Nie na tej ziemi.

— Najlepiej będzie, jeżeli zostanie u mnie. — Odezwał się Kordian.

— Też tak myślę. Przy tobie będzie najbardziej bezpieczna. — Kobieta nawet nie patrzyła na Jamesa. Cały czas zwracała się do Kordiana. James postanowił się odezwać.

— Ze mną będzie najbardziej bezpieczna. Kocham ją.

— Z tobą szczeniaku pogadam później. — Anna wreszcie popatrzyła na chłopaka swojej córki. James'a przeszedł zimny dreszcz. Oczy kobiety były przepełnione nienawiścią. 

AmetystOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz