Rozdział 6 - Pierwsze kroki przez próg

53 3 0
                                    

Kil siedział w swoim ulubionym miejscu, przyglądając się niezmiennej orglasyjskiej codzienności. Poranny zgiełk i chaos zdążyły już ucichnąć, ale gdzieniegdzie pojedyncze pary czy eskortowani przez straż spóźnialscy przemykali szybkim krokiem po szerokich ulicach miasta ściśniętych piętrowymi kamienicami. Dom sierot znacznie różnił się od mieszkań przeciętnych rodzin. Nie tylko przez to, że znajdował się lekko na uboczu względem innych i mógł cieszyć się towarzystwem tylko małych pracowni i warsztatów, ale również przez brak dodatkowych dwóch pięter. Posiadanie tylko jednej kondygnacji rekompensował przestrzennym poddaszem, którego zazwyczaj brakowało pozostałym budynkom miasta.

Pod wpływem pstryknięcia ciężka moneta poszybowała w górę, obracając się dynamicznie.

­– Ups – szepnął niezadowolony pod nosem, gdy trajektoria lotu ewidentnie wskazywała, że moneta zaraz znajdzie się poza jego zasięgiem.

Wychylił się, siedząc na ostatnim ze schodków ułatwiających chodzenie po dachu i wyciągnął przed siebie rękę. Jednak to wciąż nie wystarczyło. Moneta spadała z bezlitosnym impetem, jakby specjalnie chciała ominąć rękę davira. Kil przygryzł wargę świadomy, że nie ma za bardzo możliwości wychylić się jeszcze bardziej. Upuszczenie monety nie wchodziło w grę. Była zbyt ważna. Przesunął się gwałtownie na schodku.

Odetchnął z ulgą, gdy kawałek metalu wylądował w jego dłoni. Spróbował się wyprostować, jednak zaburzona przez pochylony tułów równowaga zakołysała całym jego ciałem. Nie było mowy o wspomożeniu się nogami, które niefortunnie przykurczył wcześniej, opierając się o dachówki. Czuł, jak powoli coraz bardziej pochyla się do przodu, nieubłaganie zmierzając ku upadkowi z wysokości.

Zaklął pod nosem, po czym nie zginając ręki, podrzucił ponownie monetę do góry, tym razem specjalnie celując nią przed siebie. Gdy tylko wzbiła się w powietrze, Kil rzucił się do przodu, gwałtownie wybijając się z nóg. Przeleciał nad przerwą między domem a sąsiadującym warsztatem szewca i przyległ do ściany piętrowego budynku. Wolne dłonie złapały krawędź płaskiego dachu. Nie tracąc czasu, podciągnął się sprawnie i spojrzał w górę, próbując namierzyć rzuconą wcześniej monetę.

Kiedy pamiątka z dzieciństwa znalazła się bezpiecznie z powrotem w jego kieszeni, odetchnął z ulgą, pozwalając, by buzująca krew uspokoiła się po nieplanowanym wyczynie akrobatycznym. Chwilę później rozejrzał się w poszukiwaniu bezpiecznego zejścia na poziom ulicy. Sarah mnie zabije, jeśli znowu rozwalę jakąś dachówkę – pomyślał niezadowolony.

W pewnym momencie jego wzrok przykuła kilkuosobowa grupa zmierzająca ulicą w jego stronę. Wyostrzył wzrok. Sześciu mężczyzn w jaskrawych, czerwonych apaszkach poruszało się szybko zwartym szykiem. Z tyłu formacji dwóch z nich dosiadało wysokie, silne rumaki o kasztanowym umaszczeniu. Przed nimi zaś jechał czteroosobowy pojazd podobny do tego, który posiadała Sarah. Duże, drewniane koła przetaczały się po wybrukowanej ulicy, wyraźnie trzęsąc pasażerami.

Niewiele myśląc, Kil wziął rozbieg i skoczył z powrotem na spadzisty dach domu sierot. Bez problemu chwycił najniższy ze schodków i zwinnie wdrapał się ku górze. W pewnym momencie poczuł, jak pod jego stopą jedna z dachówek osuwa się, a rozlegający się chwilę potem dźwięk stłuczonej gliny wykrzywił mu twarz w rozgoryczonym grymasie.

– Sarah mnie zje – jęknął z nieskrywanym przerażeniem w głosie po czym, nie patrząc za siebie, wskoczył przez okno do środka.

Saturn z Tristanem sprzątali po śniadaniu, gdy wpadł do jadalni.

– Sat, Tri – zaczął – Dzięcioły tu jadą.

– Co? – zapytał zdezorientowany chłopak.

Dzięcioły Orglasii IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz