Rozdział 8 - Na śmierć i przyjemność

59 4 0
                                    

Richard stanął przed drzwiami do największego baru, jaki miała przyjemność mieścić w swoich murach Orglasia. Chłodny, wieczorny wiatr oplótł jego nagą szyję, budząc delikatny dreszcz na przyzwyczajonej do ciepła apaszki skórze.

Był podekscytowany. Rzadko pozwalał sobie na takie atrakcje, jakie czekały go dzisiejszej nocy, ale nie mógł oprzeć się drążącej go od kilku godzin potrzebie.

Wciągnął powietrze nosem. Zapach układającego się do snu miasta wypełnił jego nozdrza bukietem zapachów wieczornej rosy, wilgoci branych w zaciszu domowych łazienek kąpieli pełnych mydlin i rozlewanego tuż za drzwiami alkoholu.

Podniósł wzrok. Wiszący nad wejściem szyld wydawał się jednocześnie groźnie odpychający, a zarazem dziwnie kuszący i zapraszający przechodniów do środka. Namalowany czerwoną farbą napis „OCZY" nie sprawiał wrażenia najlepszej nazwy dla baru, jednak najwyraźniej nie wpłynęło to negatywnie na liczbę odwiedzających ten przybytek klientów. Wręcz przeciwnie. Bar odwiedzało zaskakująco dużo wysoko postawionych członków orglasyjskiej społeczności, zostawiając w nim masę pieniędzy, które zapewniały właścicielowi miażdżące konkurencję obroty.

Zdecydowana większość z klientów nie przychodziła jednak tylko do Oczu, lecz do miejsca, które znajdowało się pod nim. Richard był dziś jednym z takich gości. Chociaż przestrzeń, która znajdowała się w piwnicach baru, nie miała własnej nazwy, a jakiekolwiek wspominanie o niej było surowo zakazane przez znane, niepisane zasady, to pośród wtajemniczonych wspominano ją często jako „Usta".

– Życzymy miłego wieczoru – oznajmił uprzejmie za jego plecami jeden z Żółwi, którzy odprowadzili go tutaj aż od samego pałacu Dzięciołów.

Richard odwrócił się, a szeroki uśmiech zawitał na jego twarzy.

– Jak się nazywasz, chłopcze?

Młodzieniec wyprostował się natychmiast, szczękając biało-zieloną zbroją. Spod hełmu zerkały małe, ruchliwe oczy o jasnoniebieskich tęczówkach. W panice oblizał pośpiesznie wargi, po czym bąknął:

– M-Morran, proszę pana!

Richard zamyślił się na chwilę.

– Ciekawe imię. Jeszcze takiego nie słyszałem.

Chłopak wydawał się panikować jeszcze bardziej. Pot wstąpił na jego czoło.

– B-bo p-pochodzę z M-Mormadu! – odpowiedział z trudem.

Dutio uśmiechnął się serdecznie, po czym sięgnął do kieszeni pełnej brzęczących monet.

– Masz – oznajmił, wciskając Żółwiowi w rękę trzy czerwienie. – Na dobry start w naszym pięknym mieście.

Początkujący Żółw spojrzał z przerażeniem na podarunek od nieznajomego. Otworzył usta, chcąc zaprotestować, jednak Richard machnął tylko ręką na pożegnanie i zniknął za drzwiami Oczu.

W środku panował zgiełk. Kwaśny zapach czerwonego wina od razu zaatakował nowoprzybyłego mężczyznę. Dutio skrzywił się lekko. Dziś nie miał ochoty na alkohol. Chciał spędzić ten wieczór inaczej i nic nie mogło go przed tym powstrzymać.

Przeciskając się między kłębiącymi się wokół stolików ludźmi, dotarł do stojącego za barem wąsatego mężczyzny zbliżającego się wiekiem do sześćdziesiątego roku życia.

– Cześć, Luke! – rzucił wesoło, kiwając głową na powitanie.

– Witaj – odparł niewzruszenie barman, nie podnosząc wzroku znad wycieranego szmatką kieliszka. – To co zawsze?

Dzięcioły Orglasii IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz