Rozdział 10 - Wspólny stos

9 3 0
                                    

Bruno był mężczyzną w średnim wieku o charakterystycznej dla swoich lat fryzurze. Łysiejąca od czubka czaszka zostawiła mu po bokach krótkie, brązowe włosy, wśród których można było powoli dostrzec nieśmiało wyłaniające się nici siwizny. Choć zazwyczaj po całym dniu pracy w swoim zakładzie stolarskim padał wycieńczony na łóżko, to dziś wydawał się zaskakująco przepełniony energią. Niespotykany wcześniej stan potrafił wyjaśnić sam przed sobą w bardzo prosty sposób – nigdy wcześniej nie był na tak niesamowicie przepełnionej kolorami kwiecistej łące, którą teraz miał szansę podziwiać. Czuł, jakby unosił się ponad wysokimi trawami, płynąc po morzu sięgających w kierunku Słońca roślin o barwach tak różnorodnych, że nawet nie potrafił ich nazwać. Ba, nie był pewien, czy w ogóle kiedykolwiek widział takie kolory w swoim życiu. Uczucie unoszenia się wydawało mu się tak autentyczne, że dla pewności spojrzał w dół, by upewnić się czy faktycznie stoi na ziemi. Widok, który zastał, na moment zatrzymał mu bicie serca. Bruno faktycznie stał, ale nie na usłanej kwiatami łące, a na grzbiecie olbrzymiego bobra, który gnał jak szalony, przecinając wielobarwne morze przyrody.

Szok był tak wielki, że mężczyzna momentalnie stracił równowagę i panicznie gibając się, walczył, by nie spaść z niecodziennego rumaka. Ledwo zdołał zacisnąć dłonie na sierści zwierzęcia i przylgnąć do niego całą powierzchnią ciała, gdy gryzoń niespodziewanie przyspieszył. Bruno wydał z siebie paniczny krzyk. Nie miał pojęcia co się dzieje. Skąd wziął się gigantyczny bóbr i jak w ogóle się na nim znalazł?

Otaczające ich kolory zaczęły zlewać się w chaotyczną tęczę, gdy zwierzę jeszcze bardziej zwiększyło już i tak zawrotną prędkość. Kolejny błagalny krzyk o pomoc wydarł się z gardła stolarza. Spróbował podnieść wzrok przed siebie. Zatrważający pęd wiatru atakował jego przymrużone do granic możliwości oczy, wydmuchując resztki pojawiającej się w nich wilgoci. Bruno nie był pewien czy to, co udało mu się dostrzec, było tym samym w rzeczywistości, ale jeśli tak, to zbliżali się do urwiska, gdzie kolorowa łąka drastycznie zmieniała się w bezdenną przepaść. Wtulił się w ciało bobra, krzycząc z przerażenia.

Po chwili poczuł, jak gryzoń wyskakuje w powietrze, a chwilę potem zaczyna spadać z niekontrolowaną prędkością. Mężczyzna nie miał wystarczająco siły, by przeciwstawić się brutalnemu oporowi powietrza, który próbował oderwać go od grzbietu rumaka. Pięści zbielały z wysiłku, zaciskając się desperacko na krótkiej sierści. Nie mogły jednak przeciwstawić się tak ogromnej sile. Spracowane dłonie stolarza, które od wielu lat zapewniały mu pracę i utrzymanie, tym razem zawiodły. Bruno całkowicie opadł z sił. Mimo napierającego na twarz powietrza, spróbował otworzyć oczy, by dowiedzieć się chociaż ile ma czasu do tragicznego zderzenia z ziemię. Nie wiedział czy to, co ujrzał przeraziło czy zaskoczyło go bardziej.

Na dnie przepaści zamiast usłanej głazami ziemi czy rwącej rzeki znajdowała się gigantyczna rama wykonanego przez niego przed wieloma laty okna z przepięknego, ciemnego drewna. Nie zdążył nawet zadać sobie jakiegokolwiek pytania, bo spadający przed nim olbrzymi bóbr uderzył ciężko w szybę, tłukąc ją z przeraźliwym trzaskiem i zostawiając po sobie jedynie ostre kawałki śmiercionośnego szkła. Bruno zmierzał wprost na jeden z nich. Nie miał jak uniknąć przeszkody. Wizja, jak wielki kawałek szyby rozrywa jego ciało, przeszła mu przez głowę. To koniec. Śmierć.

Obudził się z krzykiem.

– Nie drzyj się, starcze. Śpię. – Karcący głos jego małżonki w jednym momencie uświadomił mu, co się stało.

Bruno nabrał powoli powietrza i odetchnął głęboko, by się uspokoić.

– Cóżem ci zrobił, Oxdoorze, żeś mi takie sny zgotował – wyszeptał zrezygnowany pod nosem, patrząc na sufit i wyślizgnął się z łóżka jak najwolniej, by nie denerwować żony.

Dzięcioły Orglasii IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz