krztuszę się tobą
to zaszło już zbyt głęboko
wyrywam strzały z ciała
grot co jak meduza się we mnie rozpostarł rozrywa mięso
nie pozwolę ci znowu nie pozwolę
ci zabrać wszystkiego
rany zalewam wrzącym winem
choćbym miała zobojętnieć
choćby dni miały przeminąć jak płachty jednakie
a ludzie zerkać zza nich niczym zjawy
nie zrobimy sobie tego znowu, skarbie
nie zrobimy
choćbym miała biec aż z mych stóp zostaną jeno kości
(czasem i chodzić nie umiem jak Mała Syrenka szkło szkło z każdym krokiem)
ucieknę
jestem w tym wyjątkowo dobra jak Sivvy w umieraniu
choćbym miała się znieczulać
ciało zabijać, zmysły tępić krwawo jak chłopskie powstania
nie dozwolę
by ciemności zapanowały nad światem
by się stało prawdą kłamstwo
nie usypiające omdlałą wolę, lecz bolesne
niczym kolec w skroni-
może i życie nic nie jest warte
ale czyż musi?
nie męcz mnie tym więcej
już odrzuciłam wszelkie zaszczyty
klejnoty szczęścia i powodzeń
ostaw mi chociaż
ten żebraczy spokój
w nim złożyłam nadzieję.