siedział w cieniu kotary szkarłatnej
bóg kulawiec
(śmiał mieć serce, więc go pokarano
jego chód chromego jak wyrzut czy przestroga?)
garnitury, muszki, cekinowe suknie migoczą niczym szampan -
w karty rżnie całe towarzystwo zacne
a on patrzy i uśmiecha się
iskry oczu przezierają wśród dymu cygar
wielcy, a niczym dzieci
kowale losu
bogowie co nic nie stworzyli
pracą rąk własnych
rozczulająco beztroscy
jak baranek z ostrzem na gardle.
"konkurs, konkurs!" - krzyczy ktoś
Merkury obwieszcza zasady
"dajemy im wszystko i patrzymy jak zniosą szczęście"
złote głowy pochylone nad oknem, co wychodzi na ziemską niedolę
obserwują komu się noga powinie
kto zwariuje
w tym raju.
"a może dla odmiany, bo już nudno trochę, nieco nieszczęść im tam, na łeb na szyję, hm?"
tylko ten mars na czole zdradza w nim bestię.
i znów się głowy pochylają, błękitne kędziory w blasku księżyca
i obserwują komu się noga powinie
kto zwariuje
w tym piekle.
"a ja myślę, że zabawa byłaby przednia
gdyby któryś z nas tam zlazł
bez tego całego boskiego zaplecza
naguśki jakby z łona wyskoczył
ale z świadomością pełną -
to doda pikanterii"
"no to idź, pijaczyno" - rzecze głos omdlewający
co na sztorc stawia
(kulawca już to nie boli -
zbyt długie szyderstwo powszednieje
trudno żałować tego, czego się nigdy nie miało)
"a pójdę!" - ryczy
i znika chwiejnie.
patrzyli ciekawie, bo i było na co -
przygody miał wesołe i smutne
przeżył wszystko po same uszy
i umarł
a gdy wrócił urżnął się jak stworzenie nieboskie
z żałości
bóg radości i wina nie bez winy.
i w kącie siedzi i chlipie cicho.
przysunął się doń ociężale
bóg kulawiec -
przysługa za przysługę, jak to mówią.
"no co" - mówi szorstko - "czego ryczysz"
"oni i tak umrą" - czknął
i wino, które wypił wezbrało rzeki
łez, co po policzkach czerwonych trysnęły
"szybkoś dostrzegł"
"po cóż więc w ogóle los im pleść jakikolwiek, skoro taki koniec" - chciał wiedzieć bóg.
a z podziemi tylko cichy śmiech się dobył
chichot tego, co już od dawna nie pyta
tylko czeka.