Servant w łóżku to nie było coś, na co był gotowy. Doskonale udawał, że się na to godzi, gdy byli przy nim inni, ale teraz, gdy nadchodziła noc, pożałował swojej wielkoduszności.
Mogłem przecież zostawić go w którym z pokoi pod opieką Marthy lub Simona - pomyślał ponuro - Po cóż brałem go tutaj, do mojego łóżka? To niedorzeczne...
I jeszcze Arthur.
Poczuł złość na wspomnienie Starego, który przyszedł zarażać go swoimi paranoidalnymi myślami. Cieszył się, że Stary nie słyszał, jak chłopak wykrzykiwał, że jest pokalany. Może faktycznie był na coś chory... Coś co wymagało, aby wymienił materac, a może nawet i całe łóżko?
Bez sensu... Nie położę się przecież koło niego - pomyślał, siedząc w fotelu przy kominku - Chociaż... łóżko niby jest duże.
Nie... sama myśl, że mógłby położyć się koło drugiej osoby, była odrażająca. Gdy był dzieckiem, zdarzało mu się wskakiwać do łóżka Ojca i opowiadać mu rozmaite historie, grzejąc zmarźnięte stopy o jego brzuch, ale przecież był już dorosły i nie wypadało aby położył się obok Servanta nawet we własnym łóżku.
Postanowił na razie nie podejmować decyzji. Umościł się tylko lepiej w fotelu i wbił wzrok w ogień. To zawsze uspokajało.
Wybudził go dziwny dźwięk. Otworzył oczy i nie mógł przypomnieć sobie czemu zasnął na fotelu. Światło w pokoju padało z dogasającego kominka. Dziwny dźwięk powtórzył się. Zerwał się na równe nogi.
SERVANT!
W kilku krokach dopadł łóżka. Zauważył, że chłopak rzęzi. Zapalił lampkę. Twarz Servanta była posiniała, a usta uchylone, pokryte dziwną pianą.
Dławi się! - zrozumiał i przekręcił chłopaka na bok.
Pienista substancja wypłynęła z jego ust, wprost na prześcieradło. Potrząsnął ramieniem chłopaka.
- RUBENIE?! RUBENIE?!
Odpowiedziało mu kolejne rzężenie. Przyłożył głowę do klatki pleców chłopaka i wsłuchał się w dziwne świsty.
Gdzie ten lek?
Rozejrzał się w popłochu. Z ust leżącego kolejny raz rozległo się dziwne skrzypienie.
Matko...gdzie ten lek!
Pomyślał, że gdyby był tak chory jak on, zapewne chciałby mieć lek blisko siebie. Uniósł poduszkę i faktycznie dojrzał go pod nią. Złapał opakowanie i drżącymi rękami obrócił je kilkukrotnie, próbując określić gdzie jest góra a gdzie dół. W końcu wsadził go w usta wiotkiego Servanta.
Przecież to nie zadziała...! Jest nieprzytomny!
Mimo to nacisnął kilka razy metalowy dozownik, uwalniając dawkę leku wprost do ust chorego. Dym wyleciał na boki. Odczekał chwilę, ale nic to nie pomogło. Jego umysł zaczął pracować gorączkowo.
Może chodzi o co innego...? O tę dziwną ślinę, której nadmiar wciąż wyciekał na prześcieradło. Przypomniało mu się, że w łazience miał gruszkę do lewatywy. Może nie była to najlepsza opcja, ale czy miał coś do stracenia?
Pobiegł tam, wyszarpał szufladę i znalazł stary przedmiot. Jako dziecko cierpiał na zaparcia, a i w dorosłości także kilkukrotnie radził sobie w ten sposób z nadmiernym przejedzeniem. Wrócił do sypialni, ścisnął gruszkę z całych sił i wsadził długą końcówkę w uchylone usta Rubena. Zaczął wciągać wydzielinę, krzywiąc się przy tym z obrzydzenia.
CZYTASZ
Wadliwy towar
General FictionKrótka opowieść osadzona w uniwersum Drugiej Drogi. Rozdziały będą publikowane codziennie ub prawie codziennie przez kolejne dni. +18.