Na obiad postanowił przygotować Locro. Zastanawiał się czy będzie wystarczająco wystawne dla Mastera, jednak była to jedna z kilku potraw, którą umiał zrobić nawet po ciemku i doskonale znał przepis.
Przygotował sobie na stole kilka rodzajów mięsa. Krokiet siedział tuż obok niego, zerkając na niego smutno. Oczy psa były wypełnione tak bezbrzeżną tęsknotą, że Rubin nie miał serca odmówić mu kilku skrawków. Także i gruby kocur przyszedł patrzeć na jego poczynania, więc aby było sprawiedliwie, także i on dostał nieco mięsiwa.
Ruben podsmażył mięso na maśle i zamyślił się. W spiżarni brakowało różnych składników, które jego matka wrzucała do Locro, musiał więc improwizować. Znalazł ziemniaki, fasolę z puszki i kukurydzę. Ze spiżarni zabrał sporą dynię, natkę pietruszki i marchewki.
Tak naprawdę do Locro można było dodać rozmaite rzeczy. Gęsta potrawa, ni to zupa ni to gulasz, miała zaspokajać głód. Matka często podawała ją z plackami kukurydzianymi, które wysmażała na kamieniu.Ruben znalazł ziarna kolendry, ziele angielskie i czosnek. Miał poczucie, że dodadzą potrawie aromatu. W miarę gotowania, kuchnię wypełniała coraz intensywniejsza woń, a Servanta większy niepokój czy brejowata potrawa sprosta wymaganiom Pana. Musiał ją często mieszać, aby się nie przypaliła. W osobnym garnku ugotował ziemniaki.
Intensywne mieszanie w żaden sposób nie wpłynęło na to, żeby potrawa zaczęła wyglądać lepiej. Z biegiem czasu stawała się coraz bardziej jednorodną brązowo-pomarańczową breją. Ruben miał ochotę płakać.
Ale ja byłem głupi, myśląc, że umiem cokolwiek ugotować...! - pomyślał, zdejmując garnek z gazu.
Spróbował potrawy łyżką. W smaku była całkiem dobra, ale fasola była jeszcze nieco twardawa. Wyobraził sobie sir Ethana zanurzającego w niej łyżkę i pytającego z odrazą: Czemu dostałem strawę dla świń?
Zadrżał. A taki był pewien siebie! Rozejrzał się po kuchni. Postanowił schować garnek nim ktokolwiek tu przyjdzie. Ledwo zdołał go zawinąć w kraciasty koc i ukryć pod ławą, drzwi się otworzyły i do kuchni wparował Simon.
- Co tak niebotycznie pachnie? - zapytał - Aż mnie przywiało z podwórza! Pan jeszcze rozmawia z Doktorem - zajrzał do garnka stojącego na piecu i zapatrzył się w gotujące się ziemniaki.
Ruben wyłamał palce.
- Próbowałem coś ugotować, ale mi nie wyszło - wyznał drżącym głosem
- Jak to: nie wyszło? - zdziwił się Simon - Gdzie masz te cudo?
Ruben przełknął ślinę.
- Tę potrawę gotowała moja matka. Nazywa się Locro. Ona... jest dobra dla takich jak ja, Simonie. Nie nadaje się dla Pana ani nawet dla was. Wygląda...ohydnie.
- Co ty gadasz! - zdziwił się nowy Majordomus - Świetnie pachnie! Gdzie ją schowałeś?
Ruben zerknął pod ławę, koło której węszył właśnie Krokiet.
- Fasola jest jeszcze twardawa - tłumaczył - A dynia się już rozpadła i...
- Dynia...? - zdziwił się Simon
Ruben poczuł falę zażenowania.
Pewnie w tym kraju dynię się daje zwierzętom - pomyślał smutno - Jesteś idiotą, Rubenie!
Simon zmarszczył brwi.
- Przepraszam, że powiedziałem, że umiem gotować - rzekł tymczasem chłopak - Rozczarowałem cię - dodał szeptem
CZYTASZ
Wadliwy towar
General FictionKrótka opowieść osadzona w uniwersum Drugiej Drogi. Rozdziały będą publikowane codziennie ub prawie codziennie przez kolejne dni. +18.