Czasami trzeba nagiąć reguły

835 94 15
                                    

Ruben leżał w wielkim łożu, czując się całkiem zdewastowany wewnętrznie, jak tamtego dnia, gdy klęczał w Umieralni Domu Jeana Emmanuela de La Tremoille, czekając na transport na Arenę.

Wtedy świat się zatrzymał. Zawlekli go do przepełnionego smrodem pomieszczenia i Ruben miał poczucie, że niemożliwym jest, że jego serce jak gdyby nigdy nic rytmicznie się kurczy i rozszerza, gdy on sam czeka na śmierć. Tamtego dnia postanowił, że nie będzie błagał o łaskę. Wiedział z doświadczenia, że żaden z Masterów nie miał w sobie ani grama człowieczeństwa. Nic dziwnego, skoro przywykli robić Servantom te wszystkie straszne rzeczy, które w normalnych ludziach wywoływałyby chociażby dyskomfort. Jednak wśród pracowników Domu Mastera de La Tremoille nie było nikogo, kto przejąłby się jego losem, jak nie było osoby, którą obchodził by los Pozostałych.

Tak ich nazywał. Ci, którzy byli z nim w Umieralni.
Chłopak, Który Wył.   
Ten, Co Uderzał.
Gnijący Za Życia.

Po drugiej stronie, w ciemności był jeszcze Rudy.  W tamtej chwili nieprzytomny. Ginący w mroku. GdybyTamten Pan, jego Wybawca o nim wiedział, z pewnością wybrałby jego. Rudy był ładny, zabawny, zręczny w sprawach zadowalania Panów. Tylko... tamtego dnia nie miał szczęścia. Wybawca nie dojrzał go w ciemności.

To cholerna pomyłka, że wziął właśnie mnie - pomyślał Ruben, zapewne milionowy raz w swoim życiu.

W tamtym momencie, gdy Wybawca wszedł do Umieralni, Ruben uniósł na niego gniewny wzrok, bo myślał, że to któryś z Masterów Pana Domu. A tymczasem Wybawcy się to spodobało. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Pamiętał jak przekrzywił głowę, próbując skupić się na dźwiękach, bo jego serce zagłuszało dosłownie wszystko. Wybawca przykucnął koło niego, co sprawiło, że Ruben wytrzeszczył oczy. Był przyzwyczajony do trącania butem i razów. Wybawca zapytał co zrobił, i rozbawiła go jego odpowiedź, że uderzył Pana Domu.

I powiedział wtedy: "Chcę go zobaczyć", myśląc o nikim innym, ale Rubenie.
A potem podał swoja cenę, która była zupełnie absurdalna.
Pan Luis skłamał, że na Arenie płacą za niego 10.000. W rzeczywistości Servanci z Umieralni warci byli najwyżej 2.000.

"Wezmę go za 50.000" - powiedział Wybawca, a Ruben bał się choćby poruszyć, aby wszystko to nie okazało się wytworem jego wyobraźni - "Spójrz na mnie" - rzekł Wybawca i Ruben spojrzał. A tamten powiedział - "Taaa... Nadasz się", takim tonem, że Ruben na chwilę mu uwierzył, że naprawdę jest cokolwiek warty. Tylko... w istocie tak nie było.

Leżał teraz w wielkim łóżku, świadomy tego każdą komórką swojego ciała. Wiedział, że nie ma prawa tu być. Nie ma prawa zaznawać dobroci. Nie ma prawa żyć i oddychać. Znów poczuł, jak tamtego dnia w Umieralni, że chciałby aby jego serce pękło z rozpaczy. Jako Servant nie mógł sam odebrać sobie życia, nie należało przecież ono do niego, lecz było własnością dominantów. Jednak modlił się aby w jakiś sposób dosięgnęła go śmierć, przerywając jego bezsensowne istnienie. Zabierając z niego przejmującą pewność, że doprowadził do tragedii, wywołując zamieszanie, zamęt i dramy w Domu sir Ethana.  

Jesteś Servantem nie wartym istnienia. Ukradłeś życie któremuś z Pozostałych.
Nie jesteś Wybranym i kimś, kto się nada, ale oszustem i złodziejem.
I w dodatku, zniszczyłeś spokój nowego Pana.

Zacisnął oczy i usta aby nie płakać. Nie powinien przyciągać do siebie uwagi.
Jednak nie mógł znieść siebie samego i tego, kim był.
Simon, który teraz siedział koło łóżka, poruszył się gwałtownie, jakby na chwilę przysnął.

- Czy mógłbym do łazienki? - zapytał go Ruben odrętwiałym tonem

- Tak, myślę, że tak - rzekł Simon i pochylił się aby rozwiązać sznur na jego nadgarstkach i kostkach - A potem musisz zjeść, Martha przyniosła dla ciebie pierożki. Nie budziłem cię, bo spałeś.

Wadliwy towarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz