Powitanie

678 90 20
                                    

- Proszę, oto klucz do uprzęży - rzekł sir Havrick, podając sir Ethanowi pojedynczy kluczyk na metalowym kółeczku

- To konieczne? - zapytał ten, spoglądając na spętanego Servanta.

Jego nogi spięte były obręczami, które łączył krótki łańcuch, uniemożliwiający zrobienie nawet jednego pełnego kroku. Dłonie były spętane razem i przytroczone do obręczy przeprowadzonej dookoła pasa. Z tej samej obręczy wychodził łańcuch w stronę szyi, którą okalała szeroka, skórzana obroża.

- Nie chcesz chyba, żeby ci uciekł podczas drogi? - spytał kpiąco Havrick - Tu masz ostatnią klamrę, którą przypinasz w samochodzie - rzekł, wskazując na wolny zatrzask, także przytroczony do obręczy na pasie chłopaka.

Ethan skinął głową.

- Oczywiście - rzekł sucho

Myśl, że sir Havrick uważa, że Servant byłby gotowy uciec, napełniła go dziwną irytacją. Czy nie miał być to chłopak w pełni oddany? Nie brał pod uwagę konieczności pilnowania go aby nie uciekł. Czyja to będzie odpowiedzialność, jeśli da nogę?

Szofer otworzył drzwi i zapakowano chłopaka na tylne siedzenie, na kanapie obróconej tyłem do jazdy. Ostatnia obejma została przytroczona do zagłówka.    

- Zaufanie wobec Servanta to rzecz, która buduje się w czasie - wyjaśnił łagodnie Havrick, prawdopodobnie dostrzegając jego reakcję  - Na razie nic o nim nie wiesz, więc traktuj go jak potencjalnego zbiega. Prawie na pewno nie ma takich myśli, ale ucieczka Servanta zawsze generuje problemy. Skoro można ich uniknąć, zabezpieczając się odpowiednio, należy to zrobić.

- A co jeśli spróbuje ucieczki na miejscu? - spytał

- Byłby głupcem, gdyby tego spróbował - rzekł sir William - Ucieczka podczas drogi to poważna pokusa. Servant nie wie jaki jest dom, do którego jedzie. Czasami boi się zmiany, potem lęk się zmniejsza.

- Rozumiem - Ethan skinął głową.

Wyjaśnienie sir Havrick'a wydało mu logiczne.

- Cóż, zatem powodzenia - rzekł sir Havrick, wyciągając dłoń - Jakbyś miał z nim problemy, dzwoń. Ma leki w swoim bagażu. Zna dawkowanie i będzie sam o nie dbał.

- Dziękuję - rzekł Ethan, ściskają ją

Minutę później siedział już w samochodzie. Nie patrzył na Servanta.

- Do Rezydencji - rzekł do kierowcy

- Tak, Paniczu - oparł spokojnie Simon

Samochód ruszył po żwirowanym podeście. Drobne małe kamyczki, usuwały się spod kół i strzelały na boki. Dotarli do bramy i wytoczyli się na ulice miasta.

Ethan patrzył przez przyciemnianą szybę na szyldy mijanych sklepów, na ludzi na ulicach, którzy wydawali się mu dziwnie obcy. Nie należeli do jego świata, tak samo jak i on nie należał do ich rzeczywistości.

Po jakimś czasie przeniósł spojrzenie na Servanta, siedzącego na kanapie na przeciwko, po skosie w stosunku do jego umiejscowienia. Wzrok chłopaka był skierowany w dół, prawdopodobnie na dłonie lub kolana. 

- Będziemy jechać nieco mniej niż dwie godziny - oznajmił, znów przenosząc wzrok za okno - Zazwyczaj jedzie się szybciej, ale dziś drogi są wyjątkowo ośnieżone.

- Oh...- mruknął Servant zduszonym głosem - Tak, Panie.

Ethan przeniósł na niego badawczo wzrok. Co znaczyło te jęknięcie?

Wadliwy towarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz