Spotkanie

349 29 17
                                    

    Tak jak ucieszyłam się na głos Glenna i pozostałych, tak szybko przestałam odczuwać jakiekolwiek dobre emocje. Poznaliśmy Abrahama, dość specyficznego męźczyznę, Rositę, Tarę, która pomogła Glenn'owi odnaleźć Maggie i Eugene'a. Każdy z nich wydawał się miły, ale niestety nie mogłam tego stwierdzić na pewniaka, bo musieliśmy się stąd jak najszybciej wydostać.

    Nikt nie miał pojęcia co to za miejsce, ale skoro zabierali nowym bronie, a sami je nosili, to było coś nie w porządku.

    W wagonie było gorąco. Zdjęłam z siebie skórzaną kurtkę, na której usiadłam, uprzednio niszcząc jej rękaw, aby później móc związywać kawałki drewna, z których miąły powstać włócznie. Była to bardzo żmudna praca, ale nie narzekałam. Palce mnie zaczynały boleć, a wcale nie wyglądało to jakbyśmy zaraz mieli się stąd wydostać. Nie wiem nawet czy to co robiłam miało sens. Po prostu każdy coś robił i ja też tego chciałam.

    Pracowaliśmy wszyscy razem, aż nie postanowaili zabrać najsilnijszych mężczyzn, zostawiając nas samych.

    Przysiadłam na końcu wagonu w najciemniejszym kącie, oplatając się rękoma. Musiałam chwilę odpocząć, bo podejrzewałam, że moje palce są całe czerwone i zdarte, zerkając od czasu do czasu na Maggie, która wypatrywała Glenn'a i pozostałych w szparze pomiędzy drewnami.

    Od każdego było czuć, że się niezwykle martwią.

    – Mój tata wróci – odezwał się nagle pewnie Carl.

    Odkąd go poznałam, czasami zastanawiałam się czy jest coś czego on się boi. Gdy tylko była jakaś kryzysowa sytuacja, chłopak, starszy ode mnie jedynie o rok, choć jeśli nie miał jeszcze urodzin, to w tym momencie mogliśmy być w tym samym wieku, był niezwykle opanowany. Noc, gdy opuściłam więzienie, później gdy przez bramę przedostali się sztywni, cały czas zachowywał zimną krew.

    – Wrócą – poparła go Maggie, a ja się delikatnie uśmiechnełam.

    Kobieta, choć nieznana mi jakoś dobrze, od razu wzbudziła we mnie ciepłe uczucia. Była silna, delikatna i jednocześnie bardzo odważna.

    Z mojego czoła kapały kropelki potu, włosy wpadły mi do oczu, a rękawy koszuli musiałam podwinąć do łokcia, nie przestawałam. Skoro nikt inny się nie poddał, ja też nie zamierzałam.

    Nagle jednak do naszych uszu dobiegł odgłos wybuchu. Szybko wstałam na nogi, kładąc rękę na sztylecie, którego nie odłożyłam na ziemię. Rozejrzałam się po wagonie. Na kilku twarzach, które najlepiej widziałam w półmroku ujrzałam zmartwienie.

    Starałam się obwiązywać to z całej siły, ale rwanie kawałków ze skórzanej kurtki wcale nie było proste.  Chwyciłam kurtkę zarzucając ją na siebie i podeszłam do Carla, który musnął moją dłoń. Byłam mu za to wdzięczna, gdyż nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo byłam zestresowana przez cały ten czas.

    Stałam tak obok chłopaka chyba całe wieki, nasłuchując strzelaniny i charczenia. Myślałam, że już nigdy się stąd nie wydostaniemy, gdy nagle nasze twarze zalało światło dnia dziennego. Musiałam zmrużyć oczy, ale dostrzegłam sylwetkę Ricka i odetchnęłam z ulgą.

    Razem z pozostałymi wybiegliśmy na dziedziniec, gdzie roiło się od żywych trupów i kilku ludzi, którzy próbowali ich zabijać. Biegłam obok Carla do wyjścia, starając się powybijać jak najwięcej zagrożenia. Nie chciałam zginąć w takim mijscu. W ogóle chyba nie chciałam jeszcze zginąć. Nie byłam gotowa, choć powinnam, bo przetrwanie w takim świecie wcale nie było łatwe.

    Dobiegliśmy do bramy i szybko przez nią przebiegliśmy, wbiegając do lasu, gdzie wcześniej Rick zakopał broń. Nie zatrzymaliśmy się, aby stoczyć tutaj bój. Znów nie miałam problemu z przedostaniem się na drugą stronę, choć mogła to być mała zasługa Glenna, który mnie podsadził, abym mogła przeskoczyć.

    Rozejrzałam się dokokoła.

    Był tutaj każdy, no prawie. Nigdzie nie było Judith. Zerknęłam na Carla, który szedł z tyłu. Zatrzymałam się, aby móc dołączyć do niego.

    – Miałeś rację – odezwałam się. – Twój tata przyszedł, tak jak pozostali – dodałam z delikatnym uśmiechem.

    Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy Daryl wyrwał się biegiem do przodu. Położyłam dłoń na pistolecie, mając pewność, że to ktoś nieznajomy z Terminusa. Szybko jednak okazało się, iż kusznik zobaczył jako pierwszy starszą kobietę w siwych włosach o imieniu Carol.

    Uśmiechnęłam się zerkając na nich. Było to naprawdę piękne. Na początku apokalipsy byli sobie zupełnie obcy, a teraz traktowali się jak rodzina i nikomu nie pozwalali siebie nawzajem skrzywdzić.

    – Musicie iść ze mną – powiedziała kobieta, patrząc na Ricka.

    Poczułam jak Carl muska moją dłoń, więc nią poruszyłam i złączyłam nasze dłonie. Zerknęłam na niego z uśmiechem i czerwonymi policzkami.

    – Jesteś cała czerwona – zaznaczył, wskazując palcami na moją twarz.

    – Ty też – oznajmiłam, robiąc dokładnie to samo co on. Jego zranione poliko i to drugie były zarumienione, a na ustach błąkał się mały uśmiech.

    Szliśmy w ciszy, nasłuchując niebezpieczeństwa, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, a my mogliśmy w spokoju dojść do jakiejś drewnianej chatki.

    Przed nią stał wysoki czarnoskóry mężczyzna, bart Sashy, a na rękach trzymał małą Judith.

    Nie wierzyłam własnym oczom. Była tam, teraz mocno tulona przez Ricka i Carla. Nawet nie poczułam, gdy puścił moją dłoń. Przetrwała to wszystko, a wraz z nią słonik Agnes, którego ściskała w swej malutkiej rączce. Na policzkach Grimesów pojawiły się łzy szczęścia, a na moch ustach wystąpił uśmiech ulgi. Patrzyłam jak rodzina wita się z powrotem po takim czasie i to dało mi nadzieję.

    Nadzieję w lepsze jutro.

    Na to, że przetrwamy i może jutro nie będziemy martwi.

«««····»»»

witajcie kochani!

pytanka?

możecie napisac co tam u was!

miłego dnia!
wieczoru
bądź nocy!
uśmiechajcie się, a jeśli zobaczycie jakiś błąd, to piszcie

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz