Wspólna Ścieżka

267 24 42
                                    

    Ta jedna chwila, ten odgłos rozbijanej czaszki wyrył mi się w głowie i mimo tego, że już dawno go nie było słychać, ja dalej przeżywałam tamtą chwilę. Chwilę, która stała się najgorszą w moim życiu, chwilę, której nigdy nie zapomnę.

    Klęczałam cały czas na swoim miejscu, nie widząc nic przez łzy, wściekle lecące po moich policzkach, łzy parzące, łzy, które były niemalże toksyczne przez ból, który z nich płynął. Chłodna ziemia i kamienie, wbijały się w moje kolana, przypominając mi, że ja nadal żyłam. Że Lucille wybrała Abrahama, a później Glenna, że te dobre dusze zostały zakatowane, a ja dalej oddychałam tym skażonym powietrzem i żyłam.

    Nie byłam zdolna się ruszyć jeszcze przez długi czas jak Zbawcy odjechali zostawiając nas z ciałami przyjaciół. Nie mogłam uspokoić swoich myśli, pędzącego serca, które gnało, aby uciec przed bólem, rozdzierającym moje wnętrze i poczucia winy. Opowiadałam się za tym, aby Zbawców zabić, czym przyczyniłam się do tej sytuacji.

    Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie chciałam unosić głowy ku górze, wpatrywałam się w ziemię, czując jak bardzo słabo mi się robi, że jedyne co jestem w stanie robić to klęczeć i rozpaczać.

    – Chodźmy. – Carl przemówił spokojnym, rzeczowym tonem.

    Jeszcze przed chwilą mocno tulił i pocieszał Maggie, dla której ta strata musiała być milion razy gorsza. Zresztą Sasha i Rosita, także musiały mieć złamane serce.

    – Samaro. – Tym razem szepnął, zaciskając dłoń na moim ramieniu. – Chodźmy, proszę – powiedział spokojnie. Czułam jak kuca obok mnie, jak jego palce powoli wsuwają się pod mój podbródek i nakazują na niego spojrzeć. Oczy, które tak wielbiłam, choć nie były szklane od bólu, dalej pokazywały cierpienie. Skrywały je jednak w sobie, na zewnątrz zachowując zimną, nawet trochę przerażającą maskę obojętności.

    Urzeczona jego siłą w tak kiepskiej sytuacji, przygryzłam mocno wargę, pociągając nosem. Całe to udawanie szczęzło na niczym. Aktorką byłam koszmarną, co właśnie się okazało. Cała ta moja udawana siła skończyła się, jeszcze zanim dobrze się zaczęła. Podniosłam się z kolan, czując jak nieprzyjemne mrowienie na moment mnie paraliżuje i ponownie niemal zwala z nóg. Dłoń chłopaka zsunęła się z mojego ramienia, po czym przesunęła wzdłuż ręki, aby spleść palce z tymi moimi.

    Pozwoliłam mu na to, bo dało mi to jakiejś siły, a łzy nagle przestały ściekać z mojej twarzy. Z serca spadł ciężar, ale przed oczyma pojawiła mi się scena, która wywołała niewiarygodną złość i bezsilność. Carl o mało nie stracił ręki. Mimo wszystko nie pokazał strachu, był niewzruszony.

    Uniosłam nasze ręce ku górze, a następnie pocałowałam jego dłoń. Tak się cieszyłam, że był cały, ale nie potrafiłam inaczej tego pokazać. Używanie słów w tym momencie wydawało mi się nie na miejscu.

    Weszliśmy do kampera, pobrudzonego krwią, w środku leżał Abraham i Glenn, Carl zamknął drzwi, zamykając nas w tym przepełnionym śmiercią miejscu.

    Ruszyliśmy.

    Choć droga długa nie było, bardzo ciężko było mi tutaj oddychać, nie patrzeć na te wszystkie twarze, cierpienie i powstrzymywanie łez. Ale musiałam tego dokonać. skoro Maggie, Sasha i Rosita mogły to zrobić, ja także mogłam. Kobiet silniejszych od nich w swoim życiu nie widziałam nigdy.

    Dojechaliśmy na Wzgórze.

    Pochowaliśmy mężczyzn.

    Pomodliłam się za ich dusze.

    Wróciliśmy do Alexandrii.

    Mijały dni, a dzień przybycia Zbawców się zbliżał.

    W całej mieścinie nastój był parszywy, a tak to odczuwałam. Nie potrafiłam przejść się ulicą bez wyczucia rozpaczy i śmierci na każdym kroku.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz