Burzliwe Dni

318 27 83
                                    

    Siedziałam przy niej każdej nocy, gdy był nieprzytomny. Odmawiałam posiłków, wody i jedyne co robiłam to modliłam się o jego życie i o to, abym znów mogła ujrzeć ten piękny błękit.

    A on, gdy się obudził, pierwsze co zrobił po zobaczeniu mnie, było odwrócenie się do mnie plecami, a następnie poproszenie bym wyszła.

    Zrobiłam to, ale z ogromnym bólem.

    Pierwsze kilka dni po jego powrocie do domu, nie potrafiliśmy się dogadać. Dalej dzieliliśmy pokój, ale każdy dzień rozpoczynaliśmy i kończyliśmy kłótnią. Rick i Michonne mieli już tego po dziurki w nosie, ale zdobywanie zapasów oraz materiałów na odbudowę Alexandrii, były ważniejsze.

    Nie bolały mnie te kłótnie, raczej złościły, bolało mnie to, że nie chciał zwracać głowy w moją stronę i unikał patrzenia na mnie jak ognia. Nie wyglądałam jakoś źle, miałam tylko jedną szramę na policzku, którą zdobyłam podczas walki oraz kilka blaknących siniaków.

    Ubrana w czarne sportowe leginsy, grube skarpety, swoje trampki i luźną bluzkę z krótkim rękawem, która sięgała mi połowy uda, zeszłam na dół, aby życzyć Rickowi powodzenia w wyprawie po zapasy. Miał wyruszyć z Darylem i kilka razy pytałam, czy mogłabym pojechać z nimi, ale za każdym razem spotykałam się z odmową.

    W przedpokoju na ziemi siedziała Judith, która bawiła się jakąś figurką. Kucnęłam obok niej z uśmiechem.

    – Mogę się pobawić – spytałam, a dziewczynka pokręciła głową z uśmiechem. – Taka jesteś? – Nie czekając na jej gaworzenie, zaczęłam ją delikatnie łaskotać wywołując u niech śmiech, który zaraził także i mnie.

    – Masz pastę do zębów? – Usłyszałam nagle pytanie Michonne. Zaprzestałam łaskotania dziewczynki, myśląc, że zwracała się do mnie, ale zobaczyłam jak wpatruje się w Ricka, a mężczyzna w nią.

    Znów wróciłam do łaskotania dziewczynki, która mnie zaczepiała i wpadła w moje ramiona. Wyłączyłam się na rozmowę, starając się ignorować palące spojrzenie na mojej osobie. Byłam niemalże pewna, że to Carl i jeśli spojrzę na niego, ten szybko odwróci wzrok.

    – Chciałbym się jeszcze pożegnać z córkami – oznajmił Rick przesadnie głośno, przez co na niego zerknęłam, zaprzestając zabawy z Judith.

    Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi ustami i łzami w oczach. Już raz nazwał mnie swoim dzieckiem i było to w obliczu zagrożenia, dlatego też nie robiłam sobie dużych nadziei jeśli o to chodziło. Ale teraz? Nie mógł się przejęzyczyć. Było spokojnie, nikt nas nie atakował i mieliśmy tylko problemy z jedzeniem. Patrzyłam jak unosi dziewczynkę, po czym mówi jej, że ma być grzeczna i pilnować domu pod jego nieobecność.

    Stałam z boku, nie chcąc rzucać się w oczy, ale mężczyzna podszedł i do mnie. Bez słowa mnie przytulił, a ja poczułam jego usta na swojej głowie. Uśmiechnęłam się delikatnie, po raz pierwszy od bardzo dawna dostając taki uścisk.

    – Widzimy się jak znajdę zapasy – powiedział, odsuwając się ode mnie. Na początku jego wzrok był łagodny i czuły, ale po chwili przeniósł się na poważny i surowy. – Carl, chodź tutaj – zawołam, a ja popatrzyłam na chłopaka, który szedł w naszą stronę jak na skazanie. Uparcie nie patrzył w moją stronę, co wywołało u mnie złość.

    Dlaczego tak się zachowywał?

    – Proszę was dzieciaki – zaczął, patrząc raz na mnie, a raz na swojego syna. Spuściłam wzrok, czując, że zaraz powie coś co wywoła u mnie rumieniec wstydu. – Nie kłóćcie się dzisiaj.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz