Ostatnie Chwile w Starym Świecie

277 23 93
                                    

    Stres i strach towarzyszył mi od momentu, gdy Carl wypowiedział to jedno słowo. Zbawcy, których podobno zabiliśmy, teraz stali na tamtej ulicy, zresztą kolejne kilka razy znów się wracaliśmy, bo stawali nam na drodze, powodując pogorszenie się u każdego.

    Gdy tylko zerkałam na znajome twarze, widoczna na nich była tylko niepewność, aż w końcu bezradność, gdy zatrzymaliśmy się na rozstaju dróg. Podeszłam razem z Carlem do Ricka i Abrahama, którzy pochylali się nad mapą.

    – Nie mamy już którędy jechać. Otoczyli nas – oznajmił rudy mężczyzna, posyłając zmartwione spojrzenie Maggie.

    Rick nic nie odpowiedział, przybliżył do siebie mapę i zaczął się w nią wpatrywać jakby miała się na niej pojawić kolejna droga znikąd.

    Jeszcze do niedawna nie rozumiałam o co im chodzi z tym okrążeniem, ale gdy odebrali nam każdą wolną drogę, domyślałam się, że chcieli się odpłacić za to co zrobiliśmy kilka dni temu. I do czego się przyczyniłam.

    Cholera!

    Zacisnęłam ręce w pięści, po czym wyszłam z pojazdu. Zmierzchało się i robiło się coraz chłodniej, ale nie przejmowałam się tym. W tym momencie musiałam oczyścić swoje myśli z poczucia winy.

    Bo tak, czułam się winna. Gdybyśmy posłuchali Morgana i może spróbowali ogarnąć to pokojowo z Zbawcami, to nie byłoby tego problemu. Niestety tego nie dowiemy się już nigdy, bo było za późno.

    Stałam oparta o pojazd, biorąc głębokie wdechy, starając się siebie ogarnąć. W końcu nie mogło być tak źle, prawda? Mieliśmy Ricka, on na pewno coś wymyśli. Musi. On od tego jest i choć wiem, że może zrzucam wszystko na jego barki, ale dotychczas zawsze coś wymyślał. Dbał o rodzinę.

    Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nie musiałam się nawet zwracać w stronę tej osoby, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego kto to był.

    Tylko jeden dotyk wywoływał na moim ciele przyjemne dreszcze i rozlewał ciepło. Nic nie mówiłam, on także. Zamiast zatruwać ciszę bezmyślnymi myślami i słowami, po prostu objął moje ciało i przyciągnął do siebie. Czułam się słaba, dopóki nie usłyszałam bicia jego serca. Serca, które wyobrażałam sobie, że bije dla mnie oraz to dla mnie nie przestanie bić.

    Położyłam swoje dłonie na jego plecach, przyciągając do siebie. Chciałam poczuć to jego ciepło, kojący nos zapach i przede wszystkim wykorzystać ten czas na czułości, które ostatnimi czasy stały się dla mnie bardzo ważne. Za dzieciaka tego nie lubiłam, chyba, że kierowane było to do i od Agnes. Teraz jednak, gdy się do siebie zbliżyliśmy, gdy TO ze sobą zrobiliśmy, pragnęłam być blisko niego, a nawet scalić się w jedną osobę. Nie miałam o dosyć, nawet po tym co wydarzyło się rano.

    Nie rozumiałam siebie totalnie, ten okres dojrzewania, dostosowywania jak to nazwał niegdyś Rick, wcale nie był prosty. Nie ułatwiał nam przeżycia, tak jak to stwierdził mężczyzna. Dla mnie było ciężej. Gdy byłam młodsza, łatwiej było żegnać się z ludźmi, z nimi rozmawiać, bawić się i nie mieć myśli o ciałach rówieśników, tak jak teraz miałam z Carlem.

    Ten okres nie był trudny tylko ze względu na świat w jakim przyszło nam żyć, ale ze względu na uczucia, które nam towarzyszyły. Przez myśli, przez intensywne odczuwanie najmniejszych dotyków czy emocji. To wszystko się kumulowało, sprawiało, że my sami stawaliśmy się dla siebie istotami niezrozumiałymi.

    – Carl, Samara – zawołał nad nagle Rick.

    Otworzyłam oczy, o których nawet nie miałam pojęcia, że miałam zamknięte. Wokół nas panowała przerażająca ciemność, która skrywała w sobie wiele niebezpieczeństw, które traciły na znaczeniu, gdy byłam w jego ramionach.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz