Rozłąka

384 25 10
                                    

    Zanim otworzyłam oczy, wiedziałam że jestem w kiepsiej sytuacji, nie lucząc przerwźliwego bólu głowy. Charakterystyczne pocharkiwania i szuranie o beton dotarły do moich uszu, uświadamiając mi, że najpewniej nie mam szans na przeżycie, a one właśnie mnie zjadają. Dopiero po krótkiej chwili zdałam sobie sprawę, że prócz ręki i głowy nic innego mnie nie boli. Powoli otworzyłam jedno oko. Pierwsze co ujrzałam to gruzy więzienie i krew wypływającą z mojej ręki.

    Otworzyłam drugie oko i zobaczyłam pełen obraz. Byłam sama na malej powierzchni, a jednen ze szwendaczy, zachaczył się na jakiś wystający kołek i wyciągał ręce w moim kierunku.

    Pięknie, pomyślałam, podnosząc się.

    Głowa za bardzo mnie bolała, abym mogła się wydrzeć ze strachu i jedyne na co było mnie stać to grymas i pędzące szybko serce. Mogłam tam jeszcze leżeć nieprzytomna i tylko czekać, aż ten zombie mnie pożre, po czym zmienię się w jednego z nich. Na szczęście tak się nie stało, a w całej tej katastrofie bolała mnie jedynie głowa i miałam ranną rękę.
Wstałam powoli na równe nogi. Miejsce było zniszczona doszczętnie. Nic nie przypominało tego miejsca, które dawało mi przez ponad miesiąć poczucie bezpieczeństwa. Słyszalam szwendaczy, czułam zapach zgnilizny, a obraz zasnuwał mi dym. Praktycznie każda ściana zmieniła się w ruiny, a po ludziach ślad zaginął.

    Przypomniało mi się, że w razie wypadku ustalililiśmy, że mamy się udać do żółtego autobusu, więc może była jednak jakaś okazja na to, że uda mi się stad wydostać. Niestety, gdy tylko wyjrzałam zza betonowej półki, gdzie uwięziony wisiał żywy trup, zauważyłam jedynie więcej ich.

    – No nie – jęknęłam sama do siebie, wracając na poprzednie miejsce. Byłam sama i nie miałam pojęcia jak wyjść z tej opresji.

    Zirytowałam się, uderzając dłonią w udo, ale momentalnie tego pożąłowałam. Chyba mialam tam siniaka. Zacisnęłam zęby z bólu. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam myśleć. Nie mogłam przecież zostać tutaj na wieczność i liczyć na to, że jakiś rycerz w białej zbroi się zjawi, aby mi pomóc.

    – Dobra, po kolei – mówiłam do siebie, starając się uspokoić. – Najpierw rana – powiedziałam szeptem, nie chcąc, aby jakiś zombiak się do mnie dostał. Zerknęłam na tego, który cały czas wisiał na tym pręcie, kołku, czy czymkolwiek to było i wyciągał do mnie ręce. Był pewnego rodzaju zegarem, który przypominał mi o tym, że nie mogę działać powoli, ani pochopnie bez przemyślenia.

    Rozejrzałam się wokół, ale nic oprócz gruzu nie zauważyłam. Popatrzyłam po sobie, miałam jedynie luźne dżinsy biodrówki, które były całe brudne i białą bluzkę. Zacisnęłam pięść lewej ręki, krew wypłynęła z rany, a ja nie czułam, że mam w niej jakoś dużo siły. Przyjrzałam jej się, przecięcie ciągnęło się ukosem po nadgarstku, nie było ono jakoś głębokie. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale ekspertem to ja nie byłam.

    Nie czekając długo zdjęłam z siebie bluzkę, zostając w czarnym staniku sportowym i starałam się ją przedrzeć, niestety mi się nie udało.

    – Cholera – jęknęłam z bezsilności, a moich oczach pojawiły się łzy. – Weź się w garść – szepnęłam do siebie, po czym pociągnełąm nosem i otarłam oczy. Znów się rozejrzałam.

    Szwendacz!

    Chciałam do niego podejść, ale momentalnie rzucił się na mnie. To był idiotyczny pomysł i już miałam z niego zrezygnować, gdy usłyszałam strzał, później następny i następny. Nie było to jakoś daleko, a to znaczyło, że miałam szansę jeszcze kogoś zobaczyć. Ucieszyłam się.

    Popatrzyłam pod nogami i ujrzałam karabin. Schowałam rąbek bluzki do kieszeni spodni, aby mi się nie zgbiła i podniosłam bron, przeładowałam i strzeliłam, ale nic się nie wydzrzyło.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz