Niepotrzebna Rozmowa

322 26 12
                                    

    Jeszcze tego samego wieczora tuż po wieczerzy, Sasha powiedziała o zniknięciu Boba, a jeszcze później  Rick zauważył, że Daryla i Carol także nie ma. Byli przed chwilą na poszukiwaniach, ale nikogo nie znaleźli. Siedziałam w pierwszej ławce przysłuchując się opowieści Gabriela o tym, że nie potrafił zapewnić ludziom schronienia, dbając jedynie o siebie i o nikogo innego.

    Nie miałam mu tego bardzo za złe. Dbał o siebie, podobnie jak każdy w tym nowym świecie. W dodatku wygrał z nim strach, najgorszy i najpotężniejszy wróg człowieka.

    Położyłam dłoń na ławce, wpatrując się w swoje zniszczone trampki. Nagle poczułam jak ktoś, a konkretnie Carl kładzie mały palec na moim w geście pocieszenia. Zerknęłam na niego, ale on wpatrywał się w nasze dłonie. Popatrzyłam na nie, delikatnie przesuwając dłoń, po czym ją odwróciłam. Chłopak, choć niepewnie, splótł razem nasze palce.

    Uśmiechnęłam się, ale ten uśmiech zszedł wraz ze słowami Abrahama o tym, że chce się dziś odłączyć od nas i ruszać do DC. Tara i Glenn jednak go powstrzymali, mówiąc, że jeśli poczeka jeszcze jeden dzień pojadą z nim. Na chwilę moje serce stanęło. Nie chciałam, abyśmy się rozdzielali, razem mieliśmy większe szanse.

    – Myślisz, że naprawdę istnieje lek na to wszystko? – spytałam Carla, gdy dorośli wyszli na zewnątrz, bo usłyszeli jakieś odgłosy. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w to wszystko. Brzmiało jak bajka po tym co musieliśmy przejść.

    Kowboj nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo do kościoła został wniesiony Bob. Ucieszylam się na jego widok, ale szybko ogarnęłam, że nie miał nogi i liczyłam na to, że nie był to wynik ugryzienia. Gabriel zaprowadził ich do swojego gabinetu, gdzie miał kanapę.

    Stałam przy samym wyjściu, dalej mając splecioną dłoń z dłonią Carla, gdy słuchałam o tym jak Gareth oraz inni z Terminusa przeżyli i na jego oczach zjedli jego nogę. Myślałam, że zwrócę kolację, gdy tylko to powiedział, ale nie mialam na to czasu. Rick, Sasha i reszta stwierdzili, że muszą ich znaleźć i zabić. Byli blisko i była to dobra okazja.

    Siedziałam w kącie, zaraz obok kołyski Judith, zabawiając ją słonikiem, gdy usłyszałam jak drzwi kościoła się otwierają. Miałam nadzieję, że to nasi, ale szybko ta nadzieja zniknęła, gdy usłyszałam irytujący głos Garetha, mówiący, że nie ma sensu się chować, bo i tak wiedzą gdzie jesteśmy.

    Powoli wstalam, wyciągając swoją broń.

    – Wiemy kto tutaj jest – stwierdził, gdy stanełam obok Carla, celując w stronę drzwi. – Obserwowaliśmy was. Jest tutaj Bob, o ile nie postradał zmysłów – mówil, a ja cicho odbezpieczyłam broń, uważnie obserwując drzwi. – I Eugene, Rosita, dobry przyjaciel Martina, Tyreese – wymieniał po kolei, a jego głos stawał się głośniejszy i wyraźniejszy, co znaczyło, że jest coraz bliżej. – Carl, Samara – wzdrugnęłam się, gdy wypowiedział moje imię. – Judith. Rick i reszta wyszli z mnóstwem broni.

    Nikt w tym gabinecie nie śmiał nawet oddychać, aż nagle dziewczynka zapłakala. Wiedziałam, że już za późno, ale zbliżyłam się do niej, chcąc ją uspokoić. Klamka się poruszyła i uslyszałam strzały.

    Na całe szczęście nie do nas. Jak się okazało Rick wrócił, więc mogłam odetchnąć z ulgą i wziąć na ręce siostrę Carla, odkladając uprzednio broń. Przytuliłam dziewczynkę do piersi i kołysząc ją w ramionach. Po chwili zbliżył się do mnie Carl, głaszcząc siostrę po główce. Zerknęłam na niego, jego postawa i wzrok wyrażały ogromną ulgę. Oddałam mu siostrę, obejmując się.

    – Czy na tym nowym świecie nie może być jednej spokojnej nocy? – spytałam, podchodząc do Boba, który rozpalony leżał na kanapie.

    – Było kilka – odparł Carl, kładąc mi dłoń na ramieniu. – I będzie jeszcze sporo – zapewnił mnie, gdy stanęliśmy pod ścianą, aby reszta mogła wejść i porozmawiać z Bobem. Złapałam kontakt wzrokowy z Glennem, gdy ten trzymał dłoń Maggie.

    Z jakiegoś dziwnego powodu zafałam jego słowom. Za każdym razem, gdy mówił do mnie byłam w stanie spijać słowa z jego ust i twierdzić, że ma rację, a bynajmniej w kwestiach, gdzie to ja tej racji nie miałam.

    Ta noc była jedną ze smutniejszych jakie mnie dotąd spotkały. Siedziałam w ławce w lewym rzędzie, tak jak poprzednio i wpatrywałam się w Jezusa powieszonego na krzyżu. Znów się pomodliłam, znów przeprosiłam i poprosiłam o przeżycie Boba, choć wiedziałam, że nie jest to możliwe. Współczułam Sashy z calego serca.

    Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, nawet nie zauważając, kiedy moje powieki się zsunęły i poprowadziły mnie w krainę snów.

    A gdy rano się obudziłam prawie nie zdążyłam się pożegnać z Bobem. Na szczęście Kowboj, szturchnął mnie w ramię i zabrał do gabinetu, gdzie byli już wszyscy.

    – Carl – odezwał się nagle Bob, zerkając na starszego chłopca. Podszedł do niego. – Samaro ty też. – Zdziwiona zbliżyłam się, po czym ukucnęłam przy kanapie. – Jesteście młodzi i bardzo możliwe, że długo pożyjecie, zwłaszcza gdy macie przy sobie takich ludzi – mówił z trudem, zerkając z uśmiechem i miłością na Sashę. – I wiem, że ten świat to istny koszmar, to pamiętajcie, że koszmary zawsze się kiedyś kończą, a warto mieć przy sobie kogoś, kogo się kocha.

    Jeśli mam być szczera nie bardzo zrozumiałam jego słowa. Choć może bardziej tego, że nie powiedział tego na forum, a jedynie mi i Carlowi.

    Uśmiechnęłam się do niego, kiwając głową i składając przysięgę, że będę pamiętała o tym, a następnie wyszłam razem z innymi.

    W kościele wydawało się bardzo duszno i nieprzyjemnie, dlatego wyszliśmy na zewnątrz, gdzie i za chwilę miało także zrobić się niemiło. Autobus stał przed wejściem, zapowiadając nieuniknioną rozłąkę. Abraham, Rosita, Eugene, Tara, Glenn i Maggie mieli za chwilę nas opuścić. Nigdy nie przepadałam za pożegnaniami, bo tak naprawdę nie miałam się z kim żegnać, całe życie byłam z siostrą, mamą i tatą, zero znajomych. Jednak teraz czułam jakby jakaś cząstka mnie stała się pusta.

    – Hej Maggie – odezwałam się, podchodząc do pięknej kobiety. Posłała mi uśmiech, po czym bez słowa zagarnęła mnie do uścisku. Z początku nie wiedziałam co robić. Czułam się nieco niezręcznie, nie do końca przyzwyczajona do takiego kontaktu fizycznego, koniec końców wtuliłam się z nią z delikatnym uśmiechem.

    – Trzymaj się Samaro – odparła.

    – Ty także – odpowiedziałam, gdy zaczęła odchodzić, ale nim zrobiła więcej, niż trzy kroki, zatrzymałam ją. – I Maggie.

    Stresowałam się, bo mogłam sprawić, że będzie jej niezwykle przykro, tym co zamierzalam powiedzieć.

    – Tak?

    – Chciałam żebyś wiedziała, mam takie dziwne przeczucie, że Beth... – przerwałam, widząc nagły smutek w jej oczach. – Że ona żyje. Jest niezwykle silna, a jej serce jest ze złota, musi żyć – dokończyłam, czując łzy w oczach.

    Miałam nadzieję, że to przeczucie nie jest mylne i Maggie nie będzie musiała doświadczać tej straty.

    Kiwnęła głową z uśmiechem, ale nie dosięgał on jej oczu i nagle poczułam się koszmarnie.

    Niepotrzebnie zaczynałam tę rozmowę.

«««····»»»

witajcie kochani!

pytanka?

miłego dnia!
wieczoru
bądź nocy!

uśmiechajcie się, a jeśli zobaczycie jakiś błąd, to piszcie

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz