Świadomość bycia pierworodnym pierwszym synem wodza Omatikaya, słynnego szóstego Toruk Makto, przybysza z nieba, który jako jeden z ludzi poświęcił wszystko dla mieszkańców Pandory, bywa na pierwszy rzut oka czymś wydającym się godnym pozazdroszczenia. Jednak obowiązki jakie to miano niesie to istny ciężar, który musiał podtrzymywać Neteyam. Bycie dzieckiem Jack'a Sull'iego nie był czymś prostym.
Jego narodzinami radował się cały lud Omatikaya, był dumą rodziców. Pierwszy syn. Sama Neytiri, matka chłopca przyjęła jego narodziny i wejście do Eywy z wielkim wzruszeniem i wdzięcznością. Rodzina Sully była sobie nawzajem bliska, wspierająca się i starannie pielęgnująca więzi rodzinne. Jack był cierpliwym opiekunem i nauczycielem, choć, gdy trzeba, był surowy, a nawet brutalny.
Neteyam, jako pierworodny syn i przyszły wódz Omatikaya, doświadczył tego doskonale. Spędzał szczególnie dużo czasu ze swoim ojcem jak i z matką, którzy przekazywali mu niezbędną wiedzę i umiejętności.
Dorastając Neteyam tak jakby miał przypisany obowiązek, być doskonałym przykładem, ideałem, pomocą, wsparciem, kimś mądrym kto nie może popełniać błahych błędów. Tak uczył go ojciec od najmłodszych lat. Matka miała bardziej duchowe podejście do syna, uczyła go pokory, spokoju ducha, delikatności i wdzięczności za to co daje im wszystkim Wszech matka. Kochała syna i pragnęła by w przyszłości dokonał wielkich rzeczy, by nosił światło.
Być może, wydawałoby się to pięknym początkiem życia, jednak to, co wydarzyło się w przeszłości, zanim dane było przyjść na świat wszystkim dzieciom Sully, czyli ingerencja ludzi i ich złe zamiary co do planety, zmieniło wiele pozostawiając piętno. Los Neteyama nie był prosty i przed nim szykowało się jeszcze więcej nieznanych trudności.
Przeznaczenie bywa nieobliczalne, wpływa na nie praktycznie wszystko, bywa nieobliczalne, wiedział to cały lud Na'vi....
Kiedy do Pandory pewnej nocy zostały zauważone nowe statki kosmiczne wiozące ludzi z nieba, spokojny świat nagle zaczął stawać na głowie. Rodzina Sully została z dnia na dzień wystawiona na kolejne zmagania które przywróciły złe wspomnienia związane z przeszłością, która kilkanaście lat wstecz miała już na tej planecie miejsce. Mimo wiary, że to już nie nastąpi i ten dzień nigdy nie nadejdzie, ich największy koszmar powrócił.
Beztroskie spokojne życie zmieniło się nagle w walkę, do której dzieci Jake i Neytiri chcąc nie chcąc zostały zmuszone. Neteyam jako najstarszy syn został przyjęty przez przedstawiciela wodzów Yeyatleya do rady wojennej, podczas której usiłowano podjąć decyzję odnośnie ataku na statki.
Młody Na'vi wziął sobie tamtego dnia do serca słowa ojca, które mu przekazał. Przykucną przed synem i położył swoją dużą silną dłoń na jego ramieniu patrząc na niego poważnie.
-Teraz jesteś żołnierzem.- powiedział dosadnie, patrząc mu w oczy. –Dobry żołnierz chroni swoich tak jak i wódz. Musisz chronić swoich Neteyam w szczególności rodzeństwo. – gdy poklepał go po ramieniu i odszedł omawiać pozostałe szczegóły na zgromadzeniu. Neteyam przyrzekł sobie, że nie zawiedzie ojca i będzie dobrym żołnierzem, udowodni mu to....
Jakiś czas później zorganizowany został lot wahadłowcem w kierunku ISV Venture Star*
[tł. międzygwiezdny transportowiec zapewniający wymiany handlowej między Ziemią i Pandorą]*, by zmusić ZPZ do kapitulacji i wysadzić statek, Sully rozkazał Neteyamowi i reszcie dzieci skryć się w Górskim Obozie. Chłopak nie posłuchał jednak ojca i, ubrawszy się w kombinezon, skrył się w ładowni, gdzie ujawnił się dopiero długo po starcie. Odkrywszy jego obecność, Jack chciał zawrócić, by zostawić syna w bazie, był zły, jednak ostatecznie pozwolił mu zostać i oddał go pod dowództwo Akweya. Mimo częściowo tylko udanemu ataku, niestety ZPZ wylądowało na Pandorze i rozpoczęło budowę bazy-miasta w Bridgehead. Przez kolejny rok Rodzina Sully organizowała, liczne napaście, których celem było niszczenie ludzkiej infrastruktury i utrudnienie transportu zasobów.
Podczas jednej z takich misji obaj bracia Sully zostali przydzieleni do patrolu powietrznego na Ikrnach. Starszy prędzej czy później wiedział, że do poważniejszych misji będzie stopniowo dołączać jego młodszy brat. Mimo jasnych rozkazów ojca Lo'ak, który zawsze żył w cieniu brata, jak zwykle złamał rozkaz i przyłączył się do walk przyziemnych, a Neteyam nie chcąc, by coś mu się stało, podążył za nim, by mu pomóc. Jednak w wyniku interwencji i ratowania tyłka młodszego brata został lekko ranny i Jake musiał osobiście wynieść go z pola bitwy. Po powrocie do Obozu bracia otrzymali iście wojskową reprymendę nie tyle było to kierowane w stronę Lo'aka co właśnie z dużym nacisku na Neteyama. Jack od pojawienia się ponownie ludzi traktował obu synów z wojskową surowością, wymagał od nich bezwzględnej dyscypliny i odnosił się do nich niczym dowódca, w odpowiedzi synowie zwracają się do niego per "sir" co Jack nakazał im przestrzegać, jak na żołnierzy przystało.
Aby omówić coś z rodziną, zwłaszcza synami, zwoływał coś na kształt wojskowych odpraw i często karał Neteyama i Lo'aka za niestosowne zachowanie, tak jak było w tym przypadku.
-Dostaliście jasne polecenia, więc jakim prawem znaleźliście się na ziemi!? – krzyknął podenerwowany Jack w stronę chłopców, na co najstarszy spuścił głowę w geście szacunku i by przyjąć, to co ojciec ma do powiedzenia, czego totalnym przeciwieństwem był Lo'ak, który w głębi duszy mimo wszystko był z siebie dumny.
Tłumaczenie czegokolwiek w takich sytuacjach głowie rodziny nie miało największego sensu, wiedział o tym doskonale najstarszy syn. Mimo wszystko próbował za każdym razem powiedzieć, jak wyglądała sytuacja z ich punktu widzenia i co tak naprawdę się stało.
- Ojcze nic mi nie jest, a tak naprawdę to było tak, że...- wydusił z siebie, gdy w pewnym momencie co zostało natychmiast przerwane krzykiem ojca.
- Czy rozkaz był niejasny?! Mieliście monitorować sytuacje z powietrza, a przy okazji miałeś pilnować brata! Czy to naprawdę takie trudne polecenie Neteyam?! – popatrzył na syna poważnie, po czym pokręcił głową na boki, wzdychając. Adrenalina zaczęła powoli z niego schodzić, złapał się za skronie, rzucając krótkie „rozejść się". – A tobie niech ktoś opatrzy rany. – powiedział starszemu synowi, gdy ten już powoli zbierał się w dalszą część bazy.
-Nic mi nie jest. – odparł krótko, chowając swoją dumę do kieszeni.
Nie był z siebie dumny, że sytuacja potoczyła się w ten sposób. Może gdyby nie ten uparty Lo'ak akcja by nie wypadłaby tak źle i nie podupadłby w zaufaniu ojca do jego osoby.
Bycie starszym bratem to branie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i również za czyny tych, o których masz dbać.
By czymś się zająć, porobił drobne prace porządkowe przy swoim Irkanie oraz przy materiałach zdobytych podczas misji nie zwracając uwagi na swoje rany. Irytacja jednak nie zmalała i gdy wreszcie usiadł zmęczony nadmiernym myśleniem, które go nie opuściło doszedł do tego ból cielesny. Dosiadła się do niego Kiri, córka Grace którą adoptowała rodzina Sylly. Od razu zaczęła przeglądać starszego brata i jego rany. To nie tak, że było to coś poważnego, ale pozwolił swojej siostrze to zrobić, posyłając jej lekki uśmiech, bo rodzina Sully dba o siebie nawzajem i pozwala też pomóc sobie innym jej członkom.
- Kiedyś to cię zgubi, jak nie będziesz patrzył na siebie kiedyś zginiesz. – pacnęła go ręką lekko z tyłu głowy. – Uważaj na siebie bracie.
Neteyam miał ten problem, że ważniejsi byli dla niego inni, a nie on sam.
CZYTASZ
ᴀᴛᴀɴᴛɪ ɴᴇɢᴀʟ ᴍᴏʟᴜɴɢᴇ - 🌊 ɴᴇᴛᴇʏᴀᴍ x ᴀᴏᴜɴᴜɴɢ 🌊
Fanfiction- Chyba mnie trafi jak jeszcze raz go zobaczę. - powiedział Lo'ak pojawiając się nagle koło starszego brata i również obserwując oddalającego się syna wodza. - Strasznie dupkowaty się wydaje, no nie? - popatrzył na Neteyama domagając się jego opinii...