𝓼 𝓲 𝔁 𝓽 𝓮 𝓮 𝓷

941 73 5
                                    


Wróćmy jeszcze do ostatniego wieczoru~

      Jake ruszył z synem na zachód od wioski klanu Metkayina. Nie było to daleko, ale starszy wolał wybrać miejsce na uboczu. Gdy dotarli do niewielkiej zatoki ojciec usiadł na kamieniu i wskazał ręką drugi głaz by jego syn również usiadł. Tak też i zrobił młodszy. Usiadł i wlepił wzrok prosto w swoje stopy i piasek pod nimi.
-Lo'ak. - zaczął dość spokojnie jak na niego.- Chciałbym znać motyw tego co się wydarzyło i co się wydarzyło dokładnie.
-Nie ma motywu.
-Jesteś pewien synu?
Ten popatrzył na ojca jakby z wyrzutem.
- Poniosły mnie emocje. Cała ta ucieczka tutaj, Neteyam, zmagania z tutejsza kulturą, jeszcze ta tsahik ma problem do naszej rodziny.- westchnął – Ja, ja po prostu nie wiem czy kiedykolwiek dorównam twoim oczekiwaniom, nie mówiąc już o tym co daje mi na drodze los. - wydusił z siebie na jednym wdechu. - Nie jestem jak Neteyam ojcze, nigdy nim nie będę. Ewentualnie jako jego cień. - dodał trochę ciszej ostatnie zdanie.
-Nie mów tak.
-Tato proszę cię. - przerwał mu. - Tak jest, od zawsze żyłem jako jego cień. Nigdy nie byłem traktowany indywidualnie. Zawsze podstawą był mój starszy brat. Nie obwiniam go ani nic z tych rzeczy, lepszego brata mieć nie mogłem... Ale ta presja którą na nas wywierasz. Na nim, na mnie. To właśnie sprawia, że czasami mamy ochotę uciec, zrobić coś szalonego, odreagować nie zawsze w mądry sposób... - westchnął - Nie chce ci prawić kazań bo nie jestem od tego. Ale jako twój syn, mówię teraz od serca jak się czuję, co przeżywam, z czego żali mi się mój brat. Ah... Tego i tak jest multum, nie zrozumiesz tego. - złapał się za swoje włosy i zacisnął na nich pięści.
-Lo'ak... Ja. - głowa rodziny nie spodziewał się takiego wyznania syna. To wywołało u niego podgląd na zachowanie swoich dzieci i to jak on na nie wpływa. Neytiri miała rację, może był za ostry? - Nie będę zaprzeczać synu i usprawiedliwiać swojego zachowania. - popatrzył na niebo. - Ale boję się jak każdy o naszą przyszłość. Rodzina to siła, ale również i wielka odpowiedzialność o którą musisz dbać inaczej może być twoim słabym punktem.
-Rozumiem to ojcze. Jednak przez to jaki jestem czuję się najsłabszym ogniwem, boli mnie to że nie zawsze mi wychodzi, że coś odwalę, a mimo to obok jest Neteyam i cierpi za mnie... To tak jakby cierpiał z mojej winy! Ja jestem tu najsłabszym ogniwem. Z mojej winy cierpicie! Przeważnie przeze mnie ktoś wpada w kłopoty... – przerwał na moment by zebrać myśli. –Tak było i tym razem, zdenerwowałem się bo tsahik* zaczęła mu dokuczać bo ja byłem obok. Nie różni się niczym od rdzennych Na'vi ale mimo to ja byłem obok, ten dziwoląg i uczepiła się go. Późnej nawet nie wiem czemu wybuchnąłem taką agresją w jego stronę oraz Triseyi... Głupio mi, zwłaszcza, że mu przywaliłem do tego, a potem jak tchórz uciekłem, jeszcze w totalnie nieznane mi tereny. [tł. przewodniczka duchowa] 
- Synu. – starszy wstał po czym kucnął przed synem. – Nie poświęcałem ci tyle uwagi przez ostatnie lata co twojemu bratu. To moja wina, nie byłem dobrym wzorcem dla ciebie. – przyznał ze smutkiem w głosie.
- Wkurza mnie jak przykleiłeś Neteyamowi łatkę idealnego syna. Wkurza nie to, że jestem jaki jestem i ja mam miano tego gorszego. Jestem demonem w tej rodzinie...
- Nie no chyba, najgorzej nie jest. – starszy ujął dłoń syna i przyłożył do tej swojej, idealnie do siebie pasowały bo miały po pięć palców. – Jesteś z mojej krwi Lo'ak. Nawet nie waz się mówić o sobie demon. Jesteś moim synem i po prostu wdałeś się w staruszka. – położył mu rękę na ramieniu. – Mimo wszystko zawsze będę z ciebie dumny, rozumiesz? I przepraszam, że nie widziałem cię do tej pory... – powiedział zawiedziony, było widać, że czuje poczucie winy za brak uwagi dla swojego drugiego syna. Jak i ogólnie dla swojej rodziny. Czuł się po trochu winny temu wszystkiemu. - Teraz cię zaczynam widzieć synu, przepraszam za wszystko. – popatrzył ze łzami w oczach na syna.
- Przestań. – szepnął niższy i wtulił się w ojca. – Co prawda tak nie robią żołnierze... Ale proszę zostańmy tak chwilę. – szepnął.
–Dobrze synu. – wtulił go w siebie mocniej czując że chyba zaczął naprawiać to co zepsuł.
      Wracali już powoli w stronę wioski rozmawiając o mniej ważnych rzeczach.
–Chyba za często to powtarzałeś Neteyamowi o chronieniu nas. Przez to zachowuje się jak jakaś bojowa matka - zażartował.
–Być może. - straszy Sully też się zaśmiał. – Ale to nie tylko wina moich kazań, otrzymał tez to przez geny twojej mamy.
–Kiedy często tracę już nadzieję, pojawia się Neteyam. - uśmiechnął się na myśl o bracie.
–Ma to do siebie że umie wyczuć moment, jednak nie zawsze na jego korzyść.
–Oj taak. Pamiętasz jak nas uczyłeś dosiadać mroczne konie*? Wtedy d o s k o n a l e wyczuł moment.
–Tak, wtedy to zdecydowanie nie było na jego korzyść, ale tobie szybko poszło załapanie co i jak. –Wolałem nie lądować głową w błocie jak mój brat. – Oboje roześmiali się jednocześnie. 

ᴀᴛᴀɴᴛɪ ɴᴇɢᴀʟ ᴍᴏʟᴜɴɢᴇ - 🌊 ɴᴇᴛᴇʏᴀᴍ x ᴀᴏᴜɴᴜɴɢ 🌊Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz