Rozdział 6

34 3 3
                                    

Ich najgorsze oczekiwania sprawdziły się. Generał nie wrócił. Minęło kilka dni, odkąd poleciał do Wilna.

– Myślisz, że powinniśmy powiedzieć oddziałowi? – zapytał Maciek, bawiąc się piórem w ręku, siedząc przy mapie w namiocie głównym.

– Tak. Trzeba im powiedzieć, nie możemy dłużej taić tego przed nimi. I trzeba przesłać wieści do Londynu – odparła Hania.

Przez te kilka dni wydali rozkaz, by konspiratorzy w mieście dowiedzieli się, co stało się z Polską. Nie były to zbytnio owocne poszukiwania, bo dokumenty, w których napisano, gdzie i dokąd wywieziono Łukasiewicza, były ściśle tajne i żaden, nawet najlepszy, konspirator pracujący pod przykrywką u Niemców, nie miał do nich dostępu. Pewnym było, iż generała nie ma już w Wilnie.

– Jak? – spytał Gołąb.

– W Wilnie i okolicy jest kilka tajnych radiostacji, nie pamiętasz? Nadają do Londynu.

– Kto doniesie wiadomość do radiostacji? – dopytywał dalej.

– Możemy przez Patrycję. Zależy, z której radiostacji będziemy chcieli nadawać; jak w mieście, ona poda dalej do innych ludzi, jeśli nie, doniesie bezpośrednio. No i jeszcze poprośmy, żeby nam kogoś przysłali za generała. Teraz jest pora obiadu, większość oddziału będzie jeść. To idealny moment na ogłoszenia. Chodźmy.

Wyszli z namiotu. Faktycznie, większość oddziału siedziała przy wygasłym ognisku i rozmawiała. Na ich widok przerwali posiłek oraz rozmowy, wyczuwając, iż coś jest na rzeczy.

– Są wszyscy? – zapytała Gołygowska.

– Nie, kapi... znaczy majorze. Kilku, jak zwykle, na warcie i przy koniach – odpowiedział jeden z żołnierzy.

– Dziękuję, kapralu. Pójdź po tych, którzy są przy koniach. – Kolejnie Hanka zwróciła się do reszty. – Mamy ważną sprawę do ogłoszenia.

Nastała absolutna cisza. Wszyscy czekali w napięciu na „ważną sprawę". Kiedy żołnierz wrócił z paroma innymi, pani major zaczęła mówić:

– Z bólem, muszę poinformować o wielkiej starcie. Mianowicie: kilka dni temu schwytano generała Łukasiewicza. – Po oddziale przebiegł szmer.

– Kto będzie dowodził? Przyślą znowu kogoś? – rozległy się pytania.

– Na razie Okręgiem Wilno dowodzę ja. Możliwe jest, że kogoś przyślą. Oprócz tego nic się nie zmieniło. Patrycja przyjdź, jak zjesz, do mnie. To wszystko.

Gdy majorzy przekazali Patrycji, co ma zrobić, poszło już sprawnie. Dziewczyna szybko dostarczyła wiadomość do radiostacji, a ta przesłała ją do Londynu.

W rządzie od razu wybuchły kłótnie. Jedni bronili schwytanego, a drudzy oskarżali, iż postąpił nierozsądnie. Miało to małe znaczenie, ponieważ aktualnie Feliks przebywał gdzieś w III Rzeszy lub Związku Radzieckim i najprawdopodobniej cierpiał katusze. Po burzliwych dyskusjach ustalono, że w każdym okręgu wyda się rozkaz o poszukiwaniu informacji na temat miejsca, gdzie mógł przebywać. Ten rozkaz nie był jednak ważniejszy od przygotowania powstania, które nadal miało absolutny priorytet i stało na pierwszym miejscu. Zbliżało się ono wielkimi krokami; był maj, a powstanie miało wybuchnąć z ósmego na dziewiątego czerwca '43 roku. Rząd postanowił również powiedzieć o schwytaniu Polski sojusznikom i obecnym w Londynie personifikacjom.

Pierwszy został poinformowany Anglia. Teraz czekał na innych, ponuro patrząc na małą karteczkę ze smutną wiadomością. W pewnej chwili do pokoju wpadł USA z okrzykiem:

– What's wrong, England? Mówiłeś, że to pilne!

Zaraz za nim weszli Francja, Węgry, Irlandia, Walia, Szkocja, Belgia, Luksemburg, Holandia, Dania, Norwegia i Łotwa. Zasiedli do stołu, każdy w napięciu oczekiwał na to, co Arthur chciał powiedzieć. Lecz on tylko podał karteczkę Elizabecie. Ta po przeczytaniu zbladła jak trup i podała skrawek papieru Ameryce, który po przeczytaniu go powiedział:

[APH] Feniksy Nigdy Nie Tracą SkrzydełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz