Rozdział 9

28 2 0
                                    

Miasto wydawało się być pogrążone we śnie. Latarnie nie świeciły, okna były pozaciemniane. W dzień panował natężony ruch, za to w nocy na ulicach nie było żadnej żywej duszy. Mimo że miasto spało, a księżyc spoglądał na tę cichą scenerię, większość ludzi nawet się nie położyła. W kamienicach oraz domach odbywały się dziwne rzeczy; nieraz w mieszkaniach stłoczyło się po kilkanaście osób. Większość brała najróżniejsze bronie ze skrzynek, zakładała biało-czerwone opaski ze znakiem Polski walczącej, przebierała się w mundury, pakowała do toreb rzeczy pierwszej pomocy. Całość odbywała się w śmiertelnej ciszy, w obawie przed wykryciem.

Inne oddziały zbierały się na obrzeżach miasta. Mniejsze, większe, z ogromem przeróżnego sprzętu, każdy żołnierz uzbrojony po zęby zajmował swoją pozycję. Zamykali okręg wokół metropolii.

Pozostali zostali w swoich zakładach pracy pod pretekstem „nocnej zmiany". Najczęściej byli to głęboko zakonspirowani Polacy, którzy od kilku lat udawali Niemców. Serce każdego biło dwa razy mocniej. Wszystkich łączył jeden cel: odzyskać niepodległość. Lata przygotowań nie mogły pójść na marne.

Jeszcze chwila, jeszcze pół godziny, jeszcze piętnaście minut, już tylko dziesięć... Każdy odliczał, czekając na rozkaz od dowódcy lub niecierpliwie spoglądając na zegarek, wyczekując północy. Gdy wskazówki nasunęły się na siebie, żaden z Niemców czy Sowietów nie wiedział, co za chwilę nastąpi. Jeszcze miasta spały, jeszcze żaden strzał nie rozdarł cichego wycia wiatru, który kołysał miasta do snu.

Jednak już oddziały ruszyły. Walka rozpoczęła się na różnych poziomach, terenach; zaskoczony wróg to się poddawał, to podejmował walkę.

Kiedy niebo zaczęło szarzeć, sytuacja przedstawiała się dość jasno; Polacy zwycięsko zajmowali większą część miast, przeciwnicy stawiali zaciekły opór na zdobytych pozycjach, ale były to dzielnice często oddzielone od siebie. Kapitulacja była tylko kwestią czasu.

Tak to Polacy rozpoczęli walkę o niepodległość.

Natomiast w Londynie, w budynku sztabu głównego panował niesłychany ruch, kiedy Anglia wszedł do niego. Zabiegani Polacy biegali w tę i z powrotem. Zdziwiło to Arthura, bo przyszedł naprawdę wcześnie, a tu urwanie głowy jak podczas przełamywania Linii Gustawa. Przeklął głośno, gdy jakiś pędzący żołnierz potracił jego skrzydło. Wyjrzawszy zza rogu, sprawdzając, czy nikt na niego nie wpadnie, zobaczył Irlandię.

– Co ty tu robisz? – spytał zaskoczony.

– Ja? No, tego... Przecież powstanie się zaczęło, nie?

Blond Kirkland zdziwił się jeszcze mocniej, z osłupienia wyrwał go następny Polak, przelatując tuż przy jego skrzydle.

– Kiedy?

– Dziś w nocy. No, w zasadzie wczoraj w nocy – odpowiedział Cedric.

– Dlaczego ja o tym nic nie wiem? – zapytał z pretensją Anglia.

– Bo dopiero przeszedłeś – odparł Irlandczyk.

No dobrze, może faktycznie przed chwila przyszedłem, ale mogli mi powiedzieć – pomyślał Arthur.

– Znasz szczegóły? – dopytywał dalej.

– Trudno było się czegoś dowiedzieć, są strasznie zajęci, ale po wypytaniu wiem, że powstanie wybuchło równo o północy czasu polskiego w... – tu zastanawiał się, przypominając sobie nazwy miast – Warszawie, Gdańsku, Krakowie – wyliczał powoli – Poznaniu, Wilnie, Łodzi i...

– What?! – Anglikowi opadła szczęka, z hukiem upadając na podłogę.

– ... i Lwowie – dokończył Cedric. – Co co? No wiem, że dużo tych miast, ale we wszystkich wygrywają, poza tym do tego nie wykorzystali wszystkich oddziałów.

[APH] Feniksy Nigdy Nie Tracą SkrzydełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz