Sytuacja była mocno prze-je-ba-na. Tak szybkiej klęski chyba nigdy nie odniósł. Nie minął nawet dzień, a definitywnie przegrywał; powstańcy zajęli prawobrzeżne Wilno, nie mówiąc już o okrążeniu miasta i odcięciu komunikacji. Stracili mosty, poczty, główne przecznice, lotniska, stacje kolejowe i garnizony. Południowo-wschodnia część miasta została odcięta na linii rzeki Wilenki i wyglądało na to, iż powstańcy za chwilę ją zdobędą. Toris był wściekły; kontrolował wyłącznie Śródmieście i część Łukiszek. Jedynym sukcesem było wysadzenie Mostu Zielonego znajdującego się najbliżej Śródmieścia, aby Polacy go nie zdobyli, czego byli bliscy. Na domiar złego dowodzenie spadło z hukiem na jego głowę, bo wszyscy ważniejsi dowódcy zginęli.
Oswajał się z myślą o przegranej. Nie bał się o swoich żołnierzy; znał na tyle Polaków, że wiedział, iż jeńcom nic nie zrobią. Najbardziej przybity stawał się na myśl o stracie Wilna; to bolało najbardziej. Znowu mu je odbiorą. Na te myśli odrzucał możliwość kapitulacji. Jednak, kiedy straci całe miasto, nie będzie musiał kapitulować, albo gdy skończy się amunicja.
Podniósł wzrok znad mapy i spojrzał w okno; za nim roztaczał się widok na niezniszczoną jeszcze ulicę. Chwilę później do pokoju wpadł młody Litwin cały brudny; w kurzu i zaschniętej krwi.
– Kapitanie, Polacy przebili się na zachodzie, tracimy Łukiszki i Zarzecze upadło.
Toris zacisnął mocniej dłonie w pięści na mapie.
– Rozumiem – rzucił tylko.
Żołnierz zrobił zawiedzioną minę, zasalutował i wyszedł.
Litwa wiedział, że bez wsparcia nie wygrają. Minione godziny były czarne, choć słońce świeciło w najlepsze. Piękna pogoda była przerywana seriami z karabinów i hukiem granatów. Niemieckie czołgi z namalowanymi białymi orłami, a przynajmniej to miały być orły, w zaparte zdobywały ulicę po ulicy. Toris dziękował Bogu, iż Polacy nie bombardują miasta, bo musiałby od razu kapitulować. Na początku walk powstańcy przejęli wiele ważnych punktów wraz ze sprzętem. Znając Polaków, ich determinacje i umiejętność walki, z takim wyposażeniem mogli wygrywać, co właśnie robili.
Laurinaitis toczył walkę sam ze sobą. Nie chciał stracić Wilna, lecz tym bardziej nie chciał posyłać swoich żołnierzy na bezcelową śmierć. Świadomość przegranej coraz mocniej tłukła mu się po głowie. Prędzej czy później przeciwnicy zdobędą całe miasto, a on poniesie niepotrzebne straty w ludziach, którzy mogli żyć, gdyby wcześniej się poddał.
Nastał wieczór, chłód wdarł się do środka przez otwarte okno, przemawiając Torisowi do rozsądku. Wywietrzył mu głowę od zapalczywej chęci utrzymania miasta choćby przez jeden dzień, bez względu na wszystko. Wziąwszy kilka głębszych oddechów, postanowił skapitulować dla dobra swoich ludzi. Ta decyzja kłuła go w piersi, w której wzbierał ogromny żal; znów musi oddać stolicę, przynajmniej byłą stolicę. Po fali żalu uderzyła go fala złości i nienawiści do Polaków. Nie znosił ich.
Kiedy słońce zaszło, rozkaz kapitulacji doszedł do wszystkich oddziałów. Zaczęto wywieszać białe flagi, a powstańcy szybko wkraczali do jeszcze niezajętych dzielnic, rozbrajając wrogów. Toris zgodnie z rozkazem zwycięzców czekał na nich razem z dowódcą obrony Śródmieścia i paroma innymi żołnierzami na ulicy Zawalnej.
Noc zaczęła tężeć, a zza rogu wyłonił się oddział Polaków. Doskonale znał te ciemnozielone mundury i metalowe orzełki w koronie na czapkach. Od typowych polskich żołnierzy wyróżniały ich tylko biało-czerwone opaski ze znakiem Polski Walczącej noszone na ramieniu.
Polacy kazali rzucić broń, co Litwini wykonali. Ruszyli w rejon Łukiszek, było tam więzienie, w którym tak niedawno Toris przesłuchiwał więźniów. Jednak w połowie drogi jeden z eskortujących żołnierzy powiedział do innych:
– Dobra chłopaki, ja i Konrad bierzemy Laurinaitisa.
Nie miał czasu się zastanawiać, co z nim chcą zrobić, bo żołnierz szarpnął go za ramię, odciągając od reszty prowadzonej do więzienia. Skierowali się w prawo. Po przejściu kilku ulic weszli do jakiejś kamienicy, a potem do jednego z mieszkań, następnie do salonu chwilowo zaaranżowanego na punkt dowodzenia. Przy mapie leżącej na stole stała wysoka szatynka z zielonymi oczami, koło niej nad mapą pochylał się mężczyzna o piwnych oczach z takim samym kolorem włosów.
Gdy dwaj eskortujący Litwę żołnierze zasalutowali, majorzy zwrócili na nich uwagę. Kobieta odezwała się pierwsza:
– Toris Laurinaitis jak sądzę? – zapytała. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała – Mam do ciebie jedno ważne pytanie – mówiła powoli, groźnie i po litewsku. – Gdzie. Jest. Feliks?
Na dźwięk tego imienia zagrała w nim krew, ale odpowiedział z kamienną twarzą:
– Nie wiem.
– Nie kłam. Wiemy, że go schwytałeś, a potem przekazałeś Beilschmidtowi. Powtórzę: Gdzie jest Feliks?
– A ja powtórzę, że nie mam bladego pojęcia, gdzie wywieźli tego idiotycznego, blond kurdupla – odpowiedział wrogo Toris.
Na to wyzwisko Maciek postąpił krok w jego stronę, a Hania wlepiła w niego wzrok, jakby chciała wyczytać wszystkie informacje.
– I nie mówili ci, gdzie go wiozą?
– Nie – odparł.
– Kłamiesz – rzucił Gołąb.
– Nie kłamie. Zresztą i tak nie mamy teraz na to czasu – rzekła Gołygowska. Drugi major niechętnie kiwnął głową, lecz wiedział, że pewnie Hanka się nie myli; umiała rozpoznać, czy ktoś kłamie, czy nie. – Zabierzcie go do Łukiszek. Wsadźcie go do osobnej celi – rozkazała eskorcie. – Dobra, teraz musimy dołączyć do reszty – powiedziała, gdy Litwa razem z eskortą opuścił pokój.
Mówiąc reszta, miała na myśli kilku kapitanów oraz innych wojskowych, którzy już przenieśli się do nowej, głównej kwatery dowodzenia.
Miała za sobą ciężki dzień, dowodzenie powstaniem wcale było stresujące. Na wiadomość o kapitulacji odetchnęła z ulgą. Jednak to nie był koniec; nadal trzeba było połączyć front z wojskami z Warszawy.
Kiedy już wychodzili, dopadł do nich żołnierz i wysapał:
– Majorze, przybywają posiłki z Anglii.
– Doskonale. Przekaż kapitanowi Litewce, żeby umocnił siły na północy, wschodzie i zachodzie miasta, a jak już to zrobi, aby następnie nowo przybyłe siły ustawił na południu. Jak najszybciej musimy połączyć front – rozkazała.
Wiedziała, że powstanie uda się w pełni dopiero, gdy połączą front.
*
Toris, znalazłszy się w celi, wyładował swą złość, kopiąc z całej siły w ścianę. Wściekłość trochę uszła, a w czubku buta pojawił się ból. Usiadł na pryczy. Obecnie decyzja o kapitulacji wydawała mu się czymś głupim. Jak mógł skapitulować przed tak butnym, głupim, arogancki narodem? Znowu.
Zastanawiał się, co by zrobił Feliks, gdyby był wolny, bo szczerze wątpił, żeby udało się Polakowi uciec, a nawet jeśli, to nie będzie z nim rozmawiał, czego pewnie by oczekiwał jego były przyjaciel. Niedoczekanie, Toris nienawidzi go i nienawidzić będzie. Przez niego po raz kolejny odebrano mu stolicę. Kwiat nienawiści wypuścił kolejny pąk. Pielęgnował go przez 23 lata, rozrósł się okropnie i ogarnął serce.
Wyrwał się z zamyślań, słysząc przelatujące samoloty nad budynkiem. Słyszał je przez całą noc aż do świtu. Zastanawiał się skąd i po co one lecą?
Pierwotnie opublikowany 18.10.2020
CZYTASZ
[APH] Feniksy Nigdy Nie Tracą Skrzydeł
FanfictionW pewnym momencie przypomniał sobie swą rozmowę z Litwą, gdy zapytał się go, co dla niego znaczą skrzydła... - Dla mnie? Sam nie wiem... - odrzekł zaskoczony. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. - Wiesz, Liciu, mi skrzydła totalnie dodaj...