Rozdział 7

33 2 0
                                    

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Tak schodził czas Polsce. Miał do siebie pretensje, że był taki naiwny. Ostrzegali go, mówili, a on oczywiście wiedział lepiej. Oto skutek: siedzi w celi, nie wiadomo gdzie i jak długo jeszcze będzie. Na ciemnej ścianie swojej celi wyskrobywał pionowe kreski, by nie stracić poczucia czasu.

Minęły dwa tygodnie, a on wyglądał jak siedem nieszczęść. Wszędzie siniaki, rozcięcia, od stóp do głów liczne poparzenia, gdzieniegdzie miał powyrywane włosy, trochę paznokci też mu wyrwali, strasznie schudł. Ogólnie nie było miejsca, gdzie nie miałby żadnego urazu. No, z wyjątkiem skrzydeł.

Nie było wiążącej umowy pomiędzy krajami, lecz żadne państwo nie uszkadzało skrzydeł, chyba iż przez przypadek. Skrzydła były bardzo wrażliwe, każdy uraz bolał dwa razy bardziej niż normalnie.

Jego skrzydła nie były już śnieżnobiałe, ale wciąż miały jakiś odcień bieli. Widniały na nich ślady krwi z innych części ciała. Za to mundur wyglądał gorzej; stracił odcień ciemnej zieleni, która teraz, pokryta zaschniętą krwią, zmieniła się w zgniły brąz. Oprócz tego mundurem to można było tylko nazwać; był cały w strzępach. Rogatywkę i buty stracił, bo Prusy pewnego razu stwierdził: „Takie ładne oficerki, szkoda by było je zniszczyć", a czapkę wzięli mu, żeby nie czuł się zbyt pewnie.

Z tym ostatnim nie za bardzo im wyszło. Feliks potrafił się odgryźć równie boleśnie jak osa. Po tym obrywał dwa razy mocniej, ale nie mógł się oprzeć, by zobaczyć na twarzach swoich prześladowców choćby cień zażenowania, po zgaszeniu ich. Raz, na przykład, powiedział Ludwigowi, że pamięta, jak był małym, niewinnym gówniarzem, któremu musiał podcierać tyłek, bo sam nie umiał i naprawdę nie spodziewał się, że wyrośnie z niego taki potwór. Na to Niemcy lekko poczerwieniał, nie wiadomo czy ze złości, czy ze wstydu.

Było to jakiś czas po upadku powstania styczniowego, wtedy Prusy znalazł Polskę i wziął go do swojego domu. Chciał zrobić z niego sługę, ale nie za bardzo to wyszło; Feliks częściej wylewał potrawy na Gilberta, albo na drogocenne rzeczy. Naturalnie obrywało mu się za to. Jednak, kiedy zajmował się małym Ludwigiem, zachowywał się zupełnie inaczej; w miarę troskliwie oraz opiekuńczo. Oczywiście opowiadał mu też, jak to dobry i potężny Polska pokonał wiele razy zły Zakon Krzyżacki. Gorzej było, jak Ludwig powiedział to potem bratu, że przegrał z kretesem, z dziewczyną, kiedy Węgry wyrzuciła go ze swoich ziem, gdy był jeszcze młody. Feliks zataił fakt, iż wtedy wszyscy sądzili, że Węgry to chłopak. Natomiast Gilbertowi z początku głos odebrało, a Polska zwijał się ze śmiechu, w chwilę później Prusy zaczął się tłumaczyć, iż miał niewielu ludzi, a przewaga wroga była miażdżąca, przy czym mordował wzrokiem Łukasiewicza. Mały Niemcy, po chwili zastanowienia, zapytał:

– A co z Grunwaldem?

Feliks ryknął śmiechem, doprowadzając starszego Beilschmidta do czerwonej, chociaż nie, do białej gorączki.

– Coś ty mu naopowiadał? – spytał wściekły.

– Uczyłem go totalnie historii, tak jak kazałeś – odrzekł Polska, dławiąc się ze śmiechu.

Wracając do teraźniejszości, Rzesza, po chwili milczenia, wycedził przez zaciśnięte zęby:

– Wcale nie podcierałeś mi dupy.

– Oj tak, uwierz, musiałem to totalnie robić. A tak na marginesie, byłeś straszną beksą. Pamiętam, jak raz wywróciłeś się, ganiając za psem. Totalnie beczałeś, chyba z godzinę.

– Za to ciebie wrzucono do koryta dla świń, tam gdzie twoje miejsce –odciął się Ludwig.

– Do tego koryta wlaliście totalnie zapas waszego piwa, jeśli się nie mylę – skontrował Łukasiewicz.

[APH] Feniksy Nigdy Nie Tracą SkrzydełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz