*wizualizacja, teledysk oddinary oraz the sound - stray kids*
———————-Ostatnio każdy mój dzień wygląda niemal identycznie - wciąż zataczająca okrąg rutyna, która zagościła w mym życiu na stałe.
Ale czy mógłbym narzekać, podczas gdy nigdy się jej nie sprzeciwiłem?
Absolutnie nie.
To ja jestem panem swego losu, który to nie przepada za nazbytnią dynamiką biegu życia; woli ciszę oraz spokój, a ma historia powinna tworzyć się swoim tempem.
I jest to dobre.
Dlatego teraz siedzę na wygodnym dywanie, oparty plecami o kanapę, a książka, w którą do tej pory byłem wczytany, spoczywa tuż przede mną.
Odrywam od niej wzrok i spoglądam w szybę, którą przecina wspaniały blask słoneczny, ocieplający pokój i nadający mu nieco przytulności. Tego potrzeba w tak dużym domu. Podchodzę do okna i uchylam je delikatnie, pragnąc wpuścić do środka przyjemnie, a wręcz letnie powietrze.
Uśmiecham się, gdyż słońce zawsze zwiastuje coś dobrego, prawda?
Bo ja nie lubię deszczu. Za każdym razem, gdy przywodzę go na myśl, mam wrażenie jakby miał mi on o czymś ważnym przypominać. Jednak to o czym - chyba już na zawsze pozostanie tajemnicą nawet przed mym samym. Wolę myśleć, iż z ulewami nie wiąże moje życie, tak po prostu jest łatwiej. Gdyby to było coś ważnego, coś co miało znaczenie - nie zapomniałbym, prawda?
Tak rozmyślając, słyszę w oddali wiele głosów. Przestaję się uśmiechać, czuję w sercu gorycz, bo jak słońce mogło mnie tym razem tak bardzo zawieść?
Nie wykonuję już żadnego znaczącego ruchu, a do salonu wpadają mężczyźni. Odwracam głowę i widzę ich, słyszę ich rozmowy. Wchodzę na kanapę, kładąc głowę na jej oparciu. Zdezorientowany patrzę jak pospiesznie zdejmują grube kurtki, przemoknięte do ostatniej nitki. Ściągają buty, odkładają na miejsce parasole, z których wciąż zlatują kropelki wody. Czynią kroki w stronę ogrzania się: jeden parzy wodę na gorące herbaty, drudzy zaś szykują drewno, by móc rozpalić w kominku.
Nie odzywam się, siedzę cicho jak zwykle. Nie patrzą na mnie, póki któryś nie zdaje sobie z czegoś sprawy.
Patrzy na mnie, boję się. Odwracam wzrok, a jednak posłusznie oczekuje dalszego rozwoju wydarzeń.
- Felix, dlaczego otworzyłeś okno? Na zewnątrz jest minus kilka stopni i panuje niesamowita ulewa - mówi najstarszy z całego grona. Szybko podchodzi do wspomnianego przedmiotu i zamyka go.
A wtedy czuję przeszywający chłód i lodowate powiewy, które silnie dotykają mej skóry. Odwracam się i siadam normalnie, biorąc w dłonie gruby koc, nakrywając się nim. Chłopak patrzy na mnie chwilę, po czym podchodzi i delikatnie dotyka mego ramienia.
Patrzę na niego, a wtedy z przerażeniem, ale i smutkiem wymalowanym na twarzy, odskakuje ode mnie. Odwracam wzrok i przymykam oczy. Wciąż czuję jego palący dotyk na mym ubraniu, a następnie i skórze.
Czuję się tutaj tak obco, wszyscy próbują działać na mą szkodę, ale w czym zawiniłem? Nie potrafię ukrócić dystansu jakim darze wszystkich siedmiu mężczyzn, z którymi przecież mieszkam.
Znów patrzę i dzieją się nad wyraz dziwne rzeczy.
Ściany wokół pękają, zasłony same wprawiły się w ruch, woda w szklance dotyka jej brzegów, a kartki mej książki same się przewijają. Chaotycznie rozglądam się, lecz nikt nie zwraca uwagi na to, co się dzieje. Wszyscy zajmują się swoimi sprawami, a za nic mają niebezpieczeństwo jakie nam grozi.Wszyscy, prócz jednej osoby.
Jego spojrzenie bezwstydnie spoczywa wprost na mnie. Wpatruje się w moją osobę wzrokiem nieodgadnionym. Może to właśnie on jest naszą nadzieją, naszym ratunkiem...
Błagam go, by coś zrobił. Krzyczę, aby uratował nas, sprawił, żeby to, co wciąż panuje w pomieszczeniu ustało.
On jednak nie wykonuje żadnego ruchu, żadnego gestu.
Słabnę w siłach, przed oczyma coraz częściej pojawiają mi się różnokolorowe mroczki. Nic jednak nie jest w stanie zamazać widoku stojącego naprzeciw chłopaka, który teraz sięga gdzieś ręką.
Nie umiem określić jak, ale już po chwili trzyma w dłoni kluczyk. Nie rozumiem tego. Patrzy na mnie wyczekującym wzrokiem, a ja jak zahipnotyzowany poddaje mu się. Wszelkie złe objawy, zniknęły jak za odjęciem ręki. Czuję, że to coś, jest moim wybawieniem, moją jedyną szansą ucieczki z koszmaru, który ciągnie się tak długi czas.
- Chcesz zacząć od nowa, Felix?
Idę po to, chcę odzyskać siebie. Mknę, a jednak stoję w miejscu.
To mężczyzna podchodzi do mnie, chwyta mój nadgarstek i prowadzi w jakieś miejsce. Nie poznaję korytarzy własnego domu, gdyż po chwili orientuję się, że wcale w nim nie jesteśmy. Już nie.
Chłopak prowadzi mnie do windy. Wszędzie panuje słabe oświetlenie, ale ufam, że wie co robi i gdzie dokładnie jesteśmy. Bo czemu by nie miał?Zaprasza mnie do jej środka, a wtedy zwracam uwagę na jedną przeszkloną ścianę maszyny. Winda rusza w górę, a ja wpatruję się w widok rozciągający się na zewnątrz. Panuje ciemna noc, a miasto spowite całkowitym mrokiem, na które spoglądam, oświetlają jedynie setki małych światełek.
- To nasze przedstawienie Lee Felix... - powiedział głos zza mych pleców. Ze ściśniętym gardłem odwracam się, a chłopak natychmiastowo przystaje obok mnie. Zbliża się coraz bardziej, aż wreszcie czuję na skórze jego oddech. Cicho szepcze do mego ucha słowa, które dźwięcznie brzęczą w mej głowie, nawet w chwili, gdy szyba rozpryskuje się na miliony kawałków, a następnie to ja powoli spadam w nieznaną otchłań.
Ostatnim widokiem jaki zapamiętuje są czerwone włosy chłopca, który stoi na krawędzi windy i tuż za mną, zrzuca jeden niewinny klucz.
Tak oto moja historia zostaje spisana, lecz co było kłamstwem, a co prawdą pozostanie zagadką.
Bo odtąd zaczyna się nowe...

CZYTASZ
Cause even if it kills me, Never let you go
FanfictionDźwięki alarmu stawały się coraz głośniejsze i wspanialsze. Wszystkie oczy skierowane na nasze słynne zgromadzenie. Nie zbliżali się, to nasze przedstawienie. Walczyliśmy w bitwie, która i tak była naszą wygraną. Nigdy nie nauczyliśmy się obawiać po...