HYUNJIN
Wiedziałem na co się piszę, ale nie podejrzewałem że mogę temu nie podołać...
~~~~~~~~~~
Wszystko zaczęło się od donośnego huku na dworze. Początkowo pomyślałem, że to jakieś zwierze, ponieważ budynek znajdował się przecież w samym centrum lasu.
Niestety, myliłem się...
Następnie, usłyszałem wystrzał pistoletu. Zaraz po nim poczułem dziwną woń, która niemalże natychmiastowo sprawiła, iż zrobiłem się bardzo senny. Chan również to zauważył, lecz nie zdążył uciec...
Pierwszą czynnością, którą zrobiłem po zobaczeniu, śpiących już, chłopaków, było zabranie Felixa i udanie się wraz z nim do bezpiecznego miejsca. Był to zwykły impuls.
Z resztą, Lee Know również uważał, że jest to dobry pomysł. Przecież zdawaliśmy sobie już sprawę, jak ważną rolę odgrywa ten chłopak. Uprzednio zabrałem ze sobą jeszcze telefon, który zostawiłem w kurtce, tak w razie czego. Upewniłem się, że to co powinno być w bucie czy za paskiem, dalej tam jest i tak też właśnie było.Minho oznajmił, że zajmie się tym co zastaliśmy w salonie, w tym - całą resztą.
Ze spoczywającym na mych rękach chłopakiem, wyszedłem z domu. W mojej głowie widziałem tylko jedno miejsce, do którego mogliśmy pójść. Blask księżyca prześwitywał pomiędzy drzewami, a więc oświetlał drogę, dzięki czemu było mi o wiele łatwiej.
~~~~~~~~~
Nie byliśmy już daleko od celu, lecz wtem padł kolejny strzał. Tym razem okazał się być tym trafnym... w połowie drogi do schronu, otrzymałem kulkę w ramię. Momentalnie poczułem ból, który zbyt ciężko mi opisać.
Zmuszony byłem kontrolować swoje emocje, nie mogąc dać im nad sobą zawładnąć. Musiałem powstrzymać krzyk, który o mało, nie rozbrzmiał wszędzie wokoło. Trzymałem spory ciężar, którego po postrzale kończyny, nie byłem w stanie nieść dalej. Jak najszybciej musiałem zbudzić blondyna, to była nasza jedyna nadzieja...
Nie udało się...
Czułem narastającą w sobie panikę i bezsilność. Panowała noc. Pozostawiony byłem sam sobie, sprawując nad kimś opiekę, podczas gdy znajdowałem się pod ostrzałem. Nie wiedziałem co robić... Sytuacja wydawała się być bez jakiegokolwiek wyjścia. Szczególnie, że byliśmy w miejscu, w którym już nas zauważyli. Ostatkami sił, schowałem się za dość dużym i szerokim drzewem. Jak później się okazało była to najgorsza z możliwych kryjówek...
Posadziłem na siedząco piegowatego, opierając go o pień. Sam chaotycznie miotałem się w poszukiwaniu czegoś co mogłoby nadać się do rany. Na szczęście miałem na sobie cienką koszulę, która idealnie się do tego nadała. Przewiązałem ją sobie przez to konkretne miejsce. Bardzo mocno zacisnąłem i z powodu tak wielkiego bólu, samotna łza spłynęła po moim policzku, mimo tego, iż rana nie należała do największych. Szybko się jej jednak pozbyłem i chociaż powierzchownie starałem krew z dłoni, wycierając je o swoje spodnie.
Kiedy już opatrzyłem ranę, spotkała mnie najgorsza rzecz...Nasz Felix, który przecież nigdy tak naprawdę nie stwarzał chociażby najmniejszego problemu, został postrzelony... Wraz z momentem wystrzału mimowolnie odskoczyłem na niewielką odległość. Zbyt oszołomiony zaistniałą sytuacją nie zdołałem zarejestrować skąd padł strzał. Gdy zobaczyłem jak z każdą kolejną minutą piegowaty coraz mocnej krwawił, musiałem interweniować. Nie dbałem już o nic. Liczyło się dla mnie tylko ocalenie tego jednego życia... Zauważyłem materiały obwiązane na jego nadgarstkach, a więc natychmiastowo je zdjąłem. Z całą resztą postąpiłem identycznie, jak zrobiłem to u siebie. Wystąpiła jedna tylko różnica. Rana była zbyt głęboka. Obstawiałem jedynie kilka, w ewentualności, kilkanaście minut, zanim zacznie przeciekać.
Po upewnieniu się, że chłopak jest opatrzony i nie krwawi już tak mocno, zacząłem się rozglądać.
Po chwili dostrzegłem sylwetkę mężczyzny, który najprawdopodobniej był za to odpowiedzialny. Przyglądał nam się, widziałem to i tak też czułem. Nie mogłem wykonać żadnego gwałtownego ruchu. Usiadłem u boku blondyna, krzyżując nogi. Dla bezpieczeństwa, nieco przyglądnąłem się jeszcze terenowi.
Reszta - czysto. Tylko ta jedna osoba.

CZYTASZ
Cause even if it kills me, Never let you go
FanficDźwięki alarmu stawały się coraz głośniejsze i wspanialsze. Wszystkie oczy skierowane na nasze słynne zgromadzenie. Nie zbliżali się, to nasze przedstawienie. Walczyliśmy w bitwie, która i tak była naszą wygraną. Nigdy nie nauczyliśmy się obawiać po...