BANG CHAN
- Jeśli mówię, że wszyscy mają się w najbliższym czasie stawić, to tak ma do jasnej cholery być! Zrozumiane? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby do telefonu, przekraczając próg pomieszczenia, w którym dostrzegłem niektórych chłopaków. Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Rzuciłem urządzeniem na biurko zawalone stertą różnych papierów. Obróciłem się do mężczyzn tyłem i oparłem o blat, chcąc nieco uspokoić nerwy.
Tym razem nie mogłem tego spieprzyć. Myślę, że moi koledzy emanowali wystarczającym niepokojem, nawet na samym początku. Dlatego musiałem myśleć trzeźwo oraz trzymać rękę na pulsie. To ode mnie zależało jak potoczą się losy kilkunastu osób. Moim zadaniem było pilnować ich jak oka w głowie i nie dopuścić, by wydarzyło się coś niepożądanego.
Zacząłem grzebać we wszystkich kartkach spoczywających na biurku, szukając tych najpotrzebniejszych i w między czasie pytałem:
- Han?
- Jestem! - usłyszałem w odpowiedzi, a wraz z końcem tej wypowiedzi również świst wypuszczanego powietrza. Był zestresowany.
- Lee know?
- No jestem, jestem - odpowiedział i wiedziałem, że kończąc mówić, rzucił się na dużą, skórzaną kanapę. Był wyluzowany.
- Changbin?
- Obecny szefie! - ton jego głosu nie do końca mi się podobał. To nie były żarty, ale oni w większości chyba nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Był sarkastyczny.
- I.n?
- ...
- Jeongin jesteś czy nie do cholery?! - uderzyłem dłonią w drewniany blat. Tak naprawdę, nie mam pojęcia, dlaczego byłem tak oschły i podminowany. Znałem tych chłopaków kilka lat, niektórych nawet od urodzenia, a i tak traktowałem ich jak bezuczuciowe przedmioty. Byłem nieswój.
- Jestem jestem, przepraszam... - odparł wreszcie prawie szeptem. Wynikało to jednak bardziej ze znudzenia i zagapienia się. Był nieobecny.
- Felix?.... Felix?!
- Umm... Chan, Felixa nie ma - poinformował zielonowłosy. Informacja ta nie zaskoczyła mnie nazbyt. Ani na moment nie zaprzestałem więc, przeszukiwania papierów.
- Dobra, pewnie zaraz się zjawi - powiedziałem jakby od niechcenia.
- Hyunjin? - W tym momencie Hwang łaskawie zjawił się na spotkaniu, mówiąc niewyraźne „jestem".
- Hyunjin, wisisz mi wyjaśnienia, a teraz siadaj - twardo odpowiedziałem. Po tym, słyszalne były dźwięki kroków charakterystyczne dla chodu chłopaka.
- Dobra, już dobra... - odparł i zajął swoje miejsce. Następnie w pomieszczeniu rozniosło się donośne:
- Ałć! Musisz się tak wpychać? - krzyk należał oczywiście do Minho, jako iż Hyunjin zapewne rzucił się na kanapę i to akurat w miejsce na pograniczu wolnej przestrzeni oraz samego fioletowowłosego. Z nieznacznym uśmiechem, cicho prychnąłem na przepychanki dwójki przyjaciół.
- A i owszem - dumnie odpowiedział mu czerwonowłosy i do mych uszu docierały jeszcze jakieś szmery i słowa chłopaków. Nie przykładałem już do nich jakiejś większej wagi, gdyż nagle rozległo się pukanie, spojrzenie każdego padło na wielkie ciemne, drewniane drzwi. Później w nich, pojawił się Felix, cały zapłakany. Popatrzyłem na niego wzrokiem zmartwionym, podobnym jaki w tym momencie mieli inni, znajdujący się w pokoju.
To pewne - musiałem interweniować, ale na pewno nie w tym momencie.- Usiądź Lixie - powiedziałem zerkając przez ramię, a następnie wróciłem do wypełniania pewnych dokumentów, które uprzednio udało mi się odnaleźć.
- Do cholery jasnej! Spóźnił się o jakieś dziesięć minut więcej ode mnie i nie dostał ochrzanu tak jak ja?! Co z wami wszystkimi jest nie tak?! - Hwang dopiero co przekomarzał się ze starszym. Nic nie wskazywało na to, by zaledwie kilka sekund później miał wypowiedzieć takie słowa i to takim tonem. Uniosłem głowę z nad kartek i zdołałem ujrzeć jak
chłopak wstał i wyszedł z typowym dla niego trzaskiem drzwi. Złapałem kontakt wzrokowy z może dwoma czy trzema chłopakami. Nasze spojrzenia były znaczące. Reszta wciąż wpatrywała się w zatrzaśnięte drzwi, trwając w lekkim szoku.- J-ja przepraszam - widać było kolejne łzy w oczach piegowatego. Natychmiast musiałem z nim porozmawiać.
- Nic nie stało Felix, aczkolwiek muszę z tobą pogadać. Reszta ma czas wolny, rozejdźcie się - rozkazałem innym. A po opuszczeniu przez nich pomieszczenia, zostałem tylko ja i mój kuzyn... dalej nie wiedziałem dlaczego wciąż reagował na niemalże wszystko tak silnie. Martwiło mnie to.
- Felix, powiedz mi szczerze, co się dzieje? - zapytałem bardzo delikatnie. Umiejscowiłem się na, pustej już, kanapie. Blondyn do tej pory zasiadał fotel nieopodal, jednak sam szybko zmienił swoje miejsce, dosiadając się do mnie. Trwaliśmy na siedzeniach, ramię w ramię i po prostu czekałem, aż chłopiec powie mi o tym, co go gnębi.
Cisza...
- Felix? Widzę przecież, że jest coś nie tak, porozmawiaj ze mną - oczywiście nie byłem głupi i zdawałem sobie sprawę, iż w głównej mierze chodziło tutaj o sytuację sprzed kilku miesięcy. Choć miałem przeczucie, że to nie wszystko.
Cisza...
Wiedziałem, że nie wyciągnę żadnej informacji od chłopaka, nie chciałem go też zamęczać biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdował. Co i rusz pociągał nosem i unosił dłonie, aby zetrzeć łzy z policzków. A jeszcze rano, wydawało się jakby blondyn był w pogodnym nastroju. Widocznie była to tylko cisza przed burzą... Postanowiłem dać mu na razie spokój.
- Dobrze, nie chcesz mi nic powiedzieć, zatem nie mów. Pamiętaj chociaż, że zawsze możesz do mnie przyjść, a jeśli nie do mnie to masz obok siebie resztę chłopaków. Jasne? - mówiłem bardzo delikatnie, ale i szczerze. Nie chciałem go spłoszyć, a tylko zapewnić mu bezpieczeństwo oraz opiekę.
Chłopak natomiast, zamiast wyjść, popatrzył mi głęboko w oczy i wtulił się w moją klatkę piersiową, cicho łkając.Był mi najbliższą osobą, nie mogłem go przecież pozostawić samemu sobie. Było mi go strasznie żal, a fakt, że Lee sam nie dawał sobie rady, zadawał mi bolesne ciosy prosto w serce.
Przytulając młodszego, gładziłem lekko jego plecy. Chciałem, aby jak najszybciej poczuł się o wiele lepiej i chociaż przestał płakać. Już wystarczająco łez wylał na przestrzeni ostatnich tygodni, chciałbym, żeby wreszcie nastąpił ich kres.
Łzy.
Kojarzyły mi się one między innymi z deszczem. Nikt nie miał pojęcia, że sam wypłakiwałem się jedynie podczas ulew. To tak jakbym jednoczył się z obecnie panującą aurą i dotrzymywał jej towarzystwa. Chociaż...
Automatycznie na myśl o pogodzie, spojrzałem za okno. Na zewnątrz poczęło się rozjaśniać. Ciemne chmury powoli ustępowały, jednak ślady po czynach jakich dokonały, pozostały. Długie smugi pozostały na szybach.
Nie lubiłem deszczu. Przywoływał mi on na myśl złe czasy - przywoływał mi na myśl jego. On uwielbiał deszcz. Żegnałem go podczas ulewy. Ostatnie słowa zlały się z każdą pojedynczą kroplą jaka wtedy spadła. Chociaż wolałem tłumaczyć sobie, iż nie przepadałem za nim ze względu na mą nienawiść do własnego płaczu. A te dwie rzeczy szły ze sobą w parze.
CZYTASZ
Cause even if it kills me, Never let you go
FanficDźwięki alarmu stawały się coraz głośniejsze i wspanialsze. Wszystkie oczy skierowane na nasze słynne zgromadzenie. Nie zbliżali się, to nasze przedstawienie. Walczyliśmy w bitwie, która i tak była naszą wygraną. Nigdy nie nauczyliśmy się obawiać po...