HYUNJIN
Pustym wzrokiem gapiłem się w ścianę rozmyślając nad zawartością karteczki, która chwilę temu wpadła w me ręce. Nie wiedziałem na jej temat nic, prócz przypuszczeń, że trafiła ona w posiadanie Minho zupełnym przypadkiem i prawdopodobnie nigdy nie miało tak wyjść.
Wcześniej należała do Jeongina.
Ale teraz znajdowała się tuż przede mną i to ja musiałem coś z nią zrobić. Niestety jednak, żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy.
Nie - było jedno, ale na samą myśl o tym, iż faktycznie miałbym to zrobić, czułem że tracę grunt pod nogami. Toczyłem prawdziwą walkę z sercem a umysłem.
Wtedy drzwi wejściowe otworzyły, a następnie lekko zatrzasnęły się. Słyszalne były czyjeś kroki stawiane na podłodze korytarza, aż ucichły. Wyczułem niedaleko siebie ruch i delikatnie odwróciłem głowę, by zauważyć, że wrócił Seungmin. Powolnie zbliżał się do mnie, a ja nieco zbyt późno przypomniałem sobie o spoczywającym na blacie przedmiocie. Zauważył mój chaotyczny ruch, gdy usilnie starałem się schować kartkę do kieszeni, jasne że to zrobił.
- Już ją masz... -powiedział wypuszczając z ust powietrze, a ja spojrzałem na niego podejrzliwie. Wyglądał bardzo marnie, poniekąd jak my wszyscy, ale to było do niego najmniej podobne. - Nie będę ci tłumaczył niczego jak dziecku, ale wiedz, że to co tam chowasz to ostatnia szansa jaką mamy. Wiem o czym, a raczej o kim myślisz i powiem ci, że dobrze robisz. Nigdy wcześniej bym tego nie powiedział, ale teraz to co innego - idź do niego i zapomnij o wszystkim co tu było Hwang. Zostaw to tutaj, a sam wyjdź i zrób wszystko, żeby go odzyskać - skończył i wciąż utrzymywał na mnie swój przeszywający wzrok. Nie wiem jak to robił, ale zawsze był, mówił i robił prawidłowo, w odpowiedniej chwili.
Zastanowiłem się chwilę nad czymś ważnym, aż coś do mnie dotarło. Zerknąłem na Kima i niepewny zapytałem:
- Myślisz, że będzie... tam?
- Jestem tego pewien - odparł zupełnie szczerze i to wystarczyło, bym poderwał się z miejsca.
Rzuciłem przyjacielowi ostatnie spojrzenie, a on na to beznamiętnie uśmiechnął się, po czym jeszcze nakazał mi chwilkę zaczekać. Poszedł gdzieś, a ja posłusznie czekałem.
- Weź to, Bang ma swoją. Uważaj, proszę - powiedział oraz wręczył mi jedną sztukę broni wraz z dodatkową amunicją. W duchu byłem mu niezwykle wdzięczny, bo w tym wszystkim sam zapomniałbym o podstawowych rzeczach.
Silnie przytuliłem chłopca, po czym bez wahania wyszedłem z domu.
•••
Po kilkunastu minutach jazdy zaparkowałem samochód na pustym parkingu. Innych samochodów nie było wcale, cóż ewidentnie nie ta pora.
Czy się bałem tego, co mnie czekało?
Najbardziej na świecie.
Ale ktoś powiedział mi, że ten jeden raz muszę zapomnieć i złamać ogromną barierę, by osiągnąć upragniony cel. A ten musiałem zrealizować za wszelką cenę.
Ostatni raz przeczesałem palcami swe czerwone włosy i postanowiłem wysiąść z pojazdu. Powoli zbliżyłem się do bramy i poczułem, jakbym znajdował się w tak dobrze znanym, a zarazem całkowicie obcym miejscu. Mój oddech niebezpiecznie zadrżał, ale szybko opanowałem wszelkie emocje, schowałem je głęboko we wnętrzu siebie.
Ruszyłem na przód doskonale znaną mi ścieżką. Pamiętałem układ praktycznie całego cmentarza, jakoby spędzałem tu wiele godzin, zwykle nocnych. Nikt nie odbierał nam tych wspólnych chwil, nie mając pojęcia, że właśnie z nim spędzałem każdy trudny, ale i dobry moment swego życia w przeciągu tego całego roku.
Me rozmyślania skończyły się w chwili, gdy przystanąłem nieopodal nagrobku Kima.
A on tam był - siedział obok niewielkiego pomnika, spoczywał na trawie, głowę miał lekko pochyloną, a na nią zarzucony kaptur, swej czarnej jak smoła, bluzy.
Nie zastanawiałem się już nad tym, czy robię dobrze. To w tym momencie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Było zbyt późno, by się wycofać.
Z tak oczyszczonym umysłem pokierowałem swe nogi w jego stronę i już za chwilę usiadłem tuż przy sylwetce mężczyzny. Mocno wzdrygnał się na mój widok i gotów był odejść. Powstrzymała go jednak moja dłoń, która zacisnęła się na jego zimnym nadgarstku.- Siadaj - odparłem beznamiętnie i pociągnąłem go z powrotem na ziemię. Nie patrzyliśmy już na siebie. Oboje wpatrywaliśmy się w kamienną płytkę, na której spoczywała jedna samotna róża.
Byliśmy trochę jak ona, mimo że połączona ze zmarłym, wciąż pozostawała sama.
My również byliśmy ciągle złączeni, ale teraz samotni.Nagle staliśmy się dwiema jednostkami, tak obcymi sobie.
Wspólnie, a jednak osobno.
- Byłeś przy nim chociaż raz, od wtedy...? - postanowiłem przerwać ciszę, która między nami trwała. Mimo, że nie patrzyłem na niego, poczułem jak spiął się na mój głos.
Niespodziewane, jak role w krótkim czasie potrafią się odwrócić...
- Jestem tu 28 dnia każdego miesiąca - odparł zachrypniętym głosem. Ta odpowiedź nieco zbiła mnie z tropu, gdyż naprawdę nie spodziewałem się tego.
W końcu nie często zabójca przychodzi na grób swej ofiary, a tym bardziej zgodnie z datą śmierci, prawda?
- Gdybym tylko mógł cofnąć czas... - zaczął, jednak szybko przerwałem mu:
- Gdybyś mógł to zrobić Bang, nie byłoby nas tu. Nie byłoby żadnego problemu, rozumiesz? Ale nie możesz, więc nie pierdol co by było gdyby, bo nie po to tu jestem - powiedziałem, jednak bez większych emocji. Nie krzyczałem, nie płakałem. Sam byłem zdziwiony obojętnością uczuć ze swej strony, ale najprawdopodobniej tak było lepiej.
- Czego ode mnie chcesz? - spytał z podobnym, niezachwianym spokojem.
- Felix... musimy uratować Felixa - odpowiedziałem i na chwilę zatrzymałem się na tych słowach, starając się ułożyć w głowie dalszą część mej wypowiedzi. W tym czasie spojrzałem też na chłopaka, który to spoglądał na mnie wyraźnie zmęczony oraz zmartwiony - Mimo wszystko, jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc... proszę.
Chan po tym co usłyszał, odwrócił głowę i patrzył gdzieś przed siebie. Poddał się swoim myślom, przepadł we własnej głowie. Nie wiedziałem nad czym duma, póki wiszącego nad nami powietrza nie przeciął jednym krótkim zdaniem:
- Mam złe przeczucia...
CZYTASZ
Cause even if it kills me, Never let you go
Fiksi PenggemarDźwięki alarmu stawały się coraz głośniejsze i wspanialsze. Wszystkie oczy skierowane na nasze słynne zgromadzenie. Nie zbliżali się, to nasze przedstawienie. Walczyliśmy w bitwie, która i tak była naszą wygraną. Nigdy nie nauczyliśmy się obawiać po...