1. Niesnaski.

312 34 151
                                    

Media: Florent Mothe - L'Assasymphonie

     Stukot ciężkich butów niósł się po pustych korytarzach Wschodniego Skrzydła. Po koronacji goście zaczęli zwalniać dane im sypialnie i wracać do swoich domostw. Młody król jednak witał tu każdego dnia. Rano i wieczorem. Sprawdzał, czy być może wrócił ten, który zajmował jeden z pełnych przepychu pokoi. I po raz kolejny przymykał powieki z żalem i rozczarowaniem. To już czternasty dzień, gdy go nie było. Ostatni raz widział go jeszcze przed koronacją, co zdawało mu się być całą wieczność temu.

     Już dawno aż tyle to nie trwało. Tak naprawdę nie pamiętał, kiedy w ogóle była taka sytuacja. I codziennie, pośród tysięcy spraw, które wymagały jego uwagi na „już", drżał z obawy, że jednak tym razem zniknął na zawsze.

     Czuł bolesne ukłucie w sercu, z którego zaczynała sączyć się, oplatające je całe, czerń. Mrok, który zdawał się odsunąć od siebie... przy nim. Mimo że jego obecność była wysoce kłopotliwa, to jednak przy nim czuł, że żył. Wszystko stawało się do przebrnięcia, nie przytłaczało go aż tak. W pewnym momencie przecież mógł zrezygnować z kąpieli w lawendzie i przyjmowania w tajemnicy ziół na nerwy. Ukradkiem, bo nikt nie mógł wiedzieć, że, wtedy jeszcze następca tronu, miewał problemy z okiełznaniem własnego umysłu. Nie zdarzało się to często, bywało jednak, że ciężar, który na niego zrzucano, wszystkie dzienne sprawy i powinności doprowadzały do tego, że czuł pewien osobliwy rodzaj bólu. Bólu, który zniknął przy nim. Przy niespełna dwudziestoletnim mężczyźnie z innego wymiaru, który pojawiał się i znikał średnio co kilka dni.

     KILKA DNI! A nie pół miesiąca.

     Tak, on – Maurice, król Artemii bał się, że więcej go nie zobaczy. Że Milo zniknie na zawsze, nim on sam zdoła uporządkować sobie to wszystko, co do niego czuł.

     Zaledwie wyszedł z Wschodniego Skrzydła, a już dostrzegł, że ktoś zmierzał w jego kierunku. Straż stojąca przy wejściu do ten części pałacu skłoniła mu się, a on zaledwie skinął im głową, skupiając się przybyszu. A była to osoba, przy której miał ochotę obrócić się i udać, że niczego nie dostrzegł. Był jednak królem, a to był jeden z jego doradców.

     W tej kwestii również wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Miał mianować Milo swoim głównym doradcą. Chciał oddać mu Woodshare na własność i mianować go na lordem tychże włości. Jego jednak nie było, a Maurice musiał myśleć o królestwie, o obowiązkach, o zasadach. Jedna z nich była taka, że król powinien mieć trzech niezależnych od siebie doradców, każdy z innego hrabstwa na czele z tym, który był najbliżej króla i któremu tenże ufał najbardziej.

     Finalnie więc musiał ciągle znosić widok pyszałkowatego oblicza hrabiego Northingdam, który zaliczał się właśnie do tej trójki i był jednocześnie tym, który straci stanowisko, gdy tylko Milo wróci. Jeśli wróci.

     – Drogi hrabio, chcę dokonać nieznacznych acz istotnych zmian. Rządcy hrabstw nie będą mogli piastować innych urzędów, by mogli korzystniej skupić się na swych obowiązkach względem hrabstwa – wyjaśnił mu to na pierwszym swoim posiedzeniu Rady. – Tymczasowo pozostawię cię na tym stanowisku, do czasu powrotu hrabiego Weis, który został przeze mnie wysłany wraz z przyszłym nadwornym medykiem w głąb królestwa w istotnej, niecierpiącej zwłoki sprawie.

     – Hrabiego nie było już od wielu dni – zauważył zarządca hrabstwa Certon, ściągając na siebie wzrok pozostałych, którzy pokiwali głowami. – Był nieobecny nawet na koronacji. Czy to cię nie niepokoi, panie?

     Oczywiście, że go to niepokoiło. Również dlatego, że jeśli dalej go nie będzie, stworzy to poważna trudność w tłumaczeniu jego nieobecności. Już teraz musiał ukryć Iana w Woodshare, by mógł tłumaczyć wszystkim, iż wysłani zostali obaj.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz