7. List z łabędziego królestwa.

126 24 35
                                    


        Młody król Artemii rozpoczął dzień od porannej toalety, satysfakcjonującego go śniadania i udania się do swego gabinetu, gdzie od razu posłał po swojego głównego doradcę. To był również powód, dla którego Milo otrzymał takie stanowisko. Było czymś normalnym, że król spędzał wiele czasu ze swoją prawą ręką wśród urzędników. Nikogo nie dziwiło, że był jednym z pierwszych, których widział po obudzeniu i jednym z ostatnich, przed położeniem się spać. To wiele im ułatwiało, zwłaszcza, że prócz spraw dotyczących królestwa mieli też kwestię podróżowania miedzy światami, którą należało w końcu rozwikłać.

         Maurice zasiadł za biurkiem i spojrzał na kilka listów, które przyniesiono mu do gabinetu najpewniej skoro świt. Prześlizgnął się wzrokiem po każdej z kopert, aż zatrzymał na jednej, dokładnie w momencie, w którym do środka wszedł Milo. Dopiero, gdy strażnik zamknął za nim drzwi, chłopak pozwolił sobie na szerokie ziewnięcie. Wolał nie ryzykować tego przy osobach trzecich, w końcu to mogło to się okazać obrazą dla władcy.

         – Nauki ciąg dalszy? – zagadnął, a zaraz potem zmarszczył czoło, widząc, że Maurice kompletnie nie zareagował na jego pojawienie się. Wpatrywał się jedynie bez słowa w jedną z kopert na której widniała niebieska pieczęć z łabędziem wzbijającym się do lotu. – Hej?

         – To z Lazarii – odezwał się król, trzymając kopertę tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z niej coś mocno jadowitego.

         – Z tego królestwa, któremu twój ojciec wchodził w dupę?

         Maurice posłał mu przelotne spojrzenie i skinął głową.

         – Maksym najpewniej dowiedział się, że przełożyłem termin zaręczyn.

         – To źle?

         Król pogładził opuszkami pieczęć, którą następnie złamał.

         – Było to nieuniknione – odparł.

         Wyciągnął z koperty wiadomość, która okazała się zaproszeniem wraz z krótkim listem. Im dłużej wpatrywał się w jego treść, tym większy niepokój ogarniał Miłosza. Chłopak zajął miejsce na krześle przed biurkiem i poruszył się nerwowo.

         – Coś się stało?

         – Otrzymałem zaproszenie na ślub króla Maksyma z księżniczką Sabiną – mruknął. – Ojciec wspominał, że Lazaria pragnie zawrzeć dodatkowy sojusz z Isztar, jeśli mam być szczery wrzucałem to w poczet plotek.

         Miłosz nawet nie próbował udawać, że cokolwiek z tego rozumie. Oto miał namacalny dowód na to, że nie powinien być na tym stanowisku. Nie wiedział nawet o co chodziło z tym Isztar, pamiętał jedynie, że było to trzecie królestwo. Choć tu też nie miał pewności, czy czegoś nie pomieszał. Oto właśnie jak bardzo się nadawał...

         Maurice patrzył na staranne pismo Maksyma tak intensywnie, że zaczęły mu łzawić oczy. A potem zmiął list w pięści i uderzył nią o stół.

         – Do czarta! – warknął z taką agresją, że chłopakowi przeszedł dreszcz po plecach.

         Jeden ruch dłoni i na podłogę spadło kilka przesyłek i kałamarz z którego na ciemna posadzkę rozlał się lepki atrament. Król zerwał się z miejsca i okrążył biurko, a zaraz potem zawrócił i stanął przy oknie.

        Miłosz podniósł się gwałtownie, by w następnej chwili znaleźć się przy nim, przysiadając na niskim parapecie.

         – Co się dzieje, Riz?

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz