19. Rozsypany domek z kart.

102 15 63
                                    


Milo stanął na szczycie schodów. Czuł się w tym momencie jak żywcem wyjęty z historycznych filmów lub seriali. Spojrzał ukradkiem na swoją towarzyszkę.

Alessa miała dość przeciętną urodę, jednak jej ujmujący charakter w jego oczach czynił ją jedną z najpiękniejszych kobiet z jakimi się spotkał.

Ona również na niego popatrzyła i uśmiechnęła się szeroko. Wziął głębszy oddech i skinąwszy jej głową ruszył powoli schodami w dół. Czuł na sobie spojrzenia wielu, panien i mężczyzn. Sam musiał przyznać, że ubrania przygotowane mu przez samego króla tego królestwa wyglądały naprawdę okazale. Czarne, dość wąskie spodnie wsunięte w buty za kostkę o tym samym kolorze. Śnieżnobiała, jedwabna koszula, a na to kamizelka o złoto-czarnych niciach, które mieniły się w chybotliwym świetle świec. Całość wieńczył cienki kubrak, który – przez wydłużony dół – przywodził mu na myśl frak.

Stąpał wolno, jakby bał się, że za chwilę się potknie i zrobi z siebie pośmiewisko. W uszach ciągle słyszał upominający go głos Maurica, w którym przebijały się cienie niepokoju.

– Nie okazuj słabości, nie pozwalaj sobie na zawahanie, nie bądź nieśmiały, boś nie jest panną na balu debiutanckim. Jesteś głównym doradcą króla Artemii i masz prawo trzymać głowę wysoko. A wręcz zaklinam cię, byś jej nie opuszczał. Jedno mrugnięcie i pojmiesz co znaczy jak szpony sępów wbijają ci się w pierś.

Trzymał zatem teraz tę głowę uniesioną, ciesząc się jednocześnie, że ma przy sobie Alessę – dziewczynę, którą obdarzał największą sympatią ze wszystkich panien jakie tu poznał. I taką, która była tak szczera w swoim obyciu, że to aż nieprawdopodobne, że ktoś taki uchował się na tym dworze, wśród tych hien.

Byli już niemal na ostatnim stopniu, gdy rozbrzmiała muzyka, grana przez niedużą grupę grajków. Dwaj skrzypkowie i kontrabasista rodzili ze swych instrumentów delikatność owianą nutą sentymentu. Ona zaś zdawała się roztrzaskiwać o próżność i wyrachowanie, stając się w ich uszach zaledwie znośnym rzępoleniem.

Milo chciał się zatrzymać, jednak Alessa, dyskretnie nachyliła się nad jego uchem, lekko ciągnąc go na środek sali.

– Jeśli papa wybrał cię, byś mnie tu wprowadził, afrontem dla mnie, byłoby gdybyś teraz odszedł. Chyba, że tak zamierzasz i nie jest to wynik twego nieobycia, wtedy...

– Przepraszam cię, jeśli cię podeptam – odszepnął i czuł namacalnie jak te wszystkie spojrzenia nabierają na intensywności. W końcu zwolnili i szeptali do siebie jak kochankowie w pierwszej fazie zakochania.

Miłosz już widział, jakie Maurice będzie miał używanie, gdy jutro z mocą huraganu rozejdą się plotki. Miał wrażenie, że w oczach wielu zostanie już jej mężem, nawet jeśli przecież nie poprosił jej o rękę. BA! On nawet się do niej nie zalecał. Jej ojciec wiedział co robi. Milo posunąłby się nawet do stwierdzenia, że zrobił to z premedytacją, by naciskiem społeczeństwa popędzić go do owych zalotów i poważniejszych kroków. Tak naprawdę z Parkerem nie zamienił do tej pory niż więcej niż kilka zdań z uprzejmości i zazwyczaj na strefie zawodowej. Nie miał o nim zdania i ciężko było go oceniać, jeśli tutaj po prostu takie były normy. Z drugiej strony, jeśli większość robiła źle to czy nagle zło stawało się dobrem?

Miał tylko nadzieję, że to wszystko w żaden sposób nie odbije się na Alessie. Jej spokój i wręcz lekceważenie tego tematu dawały mu na to nadzieję.

– Tańczyliśmy już razem – zauważyła jego partnerka, gdy stanęli na środku, czekając aż reszta par ustawi się nich.

– Ale wtedy oni wszyscy nie patrzyli na mnie, jakby chcieli mnie zjeść.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz